Witam na moim blogu.

Życzę przyjemnego wertowania moich przemyśleń. Zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dalekopis, terminal, Hyper Terminal

Pierwsze dwie pozycje to urządzenia a trzecia program. Co mają ze sobą wspólnego? Wszystkie trzy służą do komunikacji w systemach informatycznych. Dalekopisy wykorzystywano jako pierwsze konsole operatorskie do komputerów. Wejściem była klawiatura, wyjściem drukarka wierszowa. Tak, tak. Nie było monitorów. Komputery przy pomocy interfejsów szeregowych przyjmowały dane z dalekopisu, a potem odpowiedź była wysyłana w postaci ciągu znaków. Problem był związany z papierem, bo wszystko co operator wklepał do konsoli i co mu "odpisał" komputer było drukowane.

Dalekopis - konsola TTY (źródło: http://www.mimk.com.pl)
 Rozwój elektroniki pozwolił na zrealizowanie monitorów ekranowych w terminalach znakowych. Papier już nie był potrzebny. Interfejsem był zwykle znany z dużo późniejszych IBM PC RS-232. Z czasem pojawiło się kolorowanie tekstu, grafika.

Terminal MERA-ELZAB 7951 (źródło: http://www.kupazlomu.ovh.org)
Właściwie to Hyper Terminal znany z Windows'a robi to samo co sprzętowy terminal znakowy. Po co nam teraz takie "wynalazki"? Jak się okazuje przy uruchamianiu urządzeń mikroprocesorowych do dokładnie tego samego co dawniej. Pisząc oprogramowanie tworzymy sobie obsługę portu szeregowego polegającą na możliwości podglądnięcia co się dzieje wewnątrz urządzenia. Wydajemy polecenie z klawiatury, otrzymujemy odpowiedź w oknie terminala.

Kiedyś ktoś powiedział, że to takie nowoczesne i wspaniałe ;-) Patent jest jednak stary jak technika komputerowa.

Z drugiej strony do dziś dostęp terminalowy wykorzystuje się przy komputerach mainframe. Terminalem jest wtedy inny komputer np. laptop przyłączony do systemu za pomocą interfejsu Ethernet lub światłowodowego. W takim systemie z superkomputera może korzystać kilka osób jednocześnie. Fajnie:-) A czy wiecie, że transmisja danych po Ethernecie i światłowodach jest szeregowa? - To niestety jedyna cecha wspólna z RS'ami.

Obrazki dołożyłem, bo ktoś zwrócił mi uwagę, że post jest mało obrazowy:-)

piątek, 27 sierpnia 2010

Tecra M4 Tablet - Chłodzenie GPU

Jestem jednym z dumnych posiadaczy komputera klasy tablet dokładnie takiego jak w tytule. Dla niewtajemniczonych wspomnę, że jest to taki laptop, którego matryca ma na sobie zabudowany digityzer - matrycę dotykową współpracującą z  piórem. Tablet świetnie się spisuje jako narzędzie dla grafików, inżynierów a także biznesmenów.

I co z tą Tecrą? 
Komputer jest wyposażony w kontroler grafiki GeForce 6600TE 128MB. Jest to właściwie moduł BGA zawierający na swoim pokładzie GPU i pamięci. Do chłodzenia grafiki jest przeznaczony dodatkowy radiator z malutkim wentylatorem. Cały problem z chłodzeniem pojawia się, gdy oglądamy DVD lub pracujemy na dwóch monitorach jednocześnie. Grafikę można wtedy zagrzać do temperatury nawet ponad 90oC a wentylator na niej nie będzie pracował. Dlaczego? Przyczyną takiego stanu rzeczy jest źle rozwiązany pomiar temperatury. Wentylator grafiki jest uruchamiany, jak wyczytałem, na podstawie temperatury mostka północnego znajdującego się obok GPU. To jest najczęstsza przyczyna awarii tych komputerów wynikająca z przegrzania i uszkodzenia układu graficznego. W internecie można przeczytać o różnych metodach zapobiegania przegrzaniu przez np. podłączenie wentylatora do +5V w porcie USB. Pomysł w sumie dobry, ale wtedy, nawet przy słabym obciążeniu GPU będzie nam wył drugi wiatrak. Włączenie w szereg rezystora obniży co prawda jego prędkość obrotową, ale przy okazji wydajność.

Regulator liniowy
Rozwiązanie optymalne to regulacja prędkości wentylatora grafiki względem temperatury jej radiatora. Pod wentylator udało się wcisnąć płaski termistor 100k z dolutowanymi przewodami. Regulator ma bardzo prostą konstrukcję. Szczegóły pokazuje poniższy rysunek:

Proste, no nie? Rezystorem dodatkowym ustawiamy obroty minimalne wentylatora. Kondensator wprowadza drobną bezwładność regulatora i powoduje krótkotrwałe wymuszenie nasycenie tranzystora po włączeniu komputera. Jest potrzebny, bo przy bardzo małym napięciu zasilania wentylatora, gdy radiator jest zimny, nie zacznie się on obracać. Trzeba mu dać "kopa" na rozruch a potem będzie się powoli kręcił. Czy ciągła praca wentylatora ma sens? Oryginalnie przy w miarę jałowym stanie systemu grafika rozgrzewała się do ok. 70oC. Teraz jest jest poniżej 50oC przy normalnej pracy w granicach 60. Przy pracy na baterii grafika grzeje się słabiej, wentylator kręci się wolno. Port USB w zasadzie można wybrać dowolny. Ja wybrałem ten z tyłu, bo regulator umieściłem pod plastikową ramką napędu DVD-RW. Warto dodać przed regulatorem koralik ferrytowy na przewodach.

Inne zalety takiej modyfikacji
Jest jeszcze inna zaleta takiej zmiany. Wiąże się ona z lepszym przewietrzaniem całego chassis komputera. Wentylator CPU przestał pracować jak suszarka do włosów. Nawet gdy obydwa wentylatory pracują komputer jest bardziej cichy. Obniżyła się również temperatura HDD. Chłodzenie działa najlepiej gdy komputer jest założony do stacji dokującej - wolna przestrzeń pod spodem kadłubka. Na kolanach też działa świetnie pod warunkiem, że nie zatkamy sobie kratki nad GPU kolanem ;-)

Zaprezentowane rozwiązanie wykorzystuję od trzech miesięcy. Przy uruchamianiu trzeba mieć poskręcamy cały komputer, bo przy zdjętej pokrywie zachowuje się jak uszkodzony - sam przy swoim mało nie skończyłem z zawalem widząc kolorowe paski na ekranie, brak bootowania i żadnych reakcji ;-)

środa, 25 sierpnia 2010

Prawda o samym sobie, czyli kim jestem?

Wstrzymałem się chwilę z tym tematem i tak się jakoś złożyło, że ubiegł mnie bastek;-) Tak bywa.Zamiast więc powtarzać jak papuga, to co on napisał, zacznę trochę ogólniej.

Lubimy się podobać innym. Nie ma w tym nic złego. Każdy potrzebuje akceptacji otoczenia, ludzi obok siebie - człowiek jest stworzeniem gromadnym i to nie ulega wątpliwości. Przypodobanie za wszelką cenę to jednak bardzo dużo kosztuje. Przywdziewamy maski... Dla koleżeństwa jedną, dla rodziny drugą, szefa trzecią itd. Mamy całą garderobę z takimi maskami na każdą okazję i tu pojawia się zagrożenie utraty świadomości samego siebie - tego człowieka, który te maski zakładał. Skoro świat nie akceptuje nas takich jakimi jesteśmy to może tych masek nie zdejmować? Wizerunek jest lepszy, wszyscy nas lubią, świat jest kolorowy... ...tylko, że nas samych jest w nim coraz mniej. Coraz mniej jest w nas samodzielnego rozumowania, coraz więcej myślenia według opinii innych osób, niekoniecznie wiedzących lepiej. Osobiście nie lubię osób co mi zawsze przytakują, zdają się na moją opinię. To jednak świadczy dużo o charakterze i sposobie bycia. Takie postępowanie pasuje na pewno politykom, bo społeczeństwu, które inteligencją odpowiada stadu baranów, można wkręcić każdy kit, łatwo nim manipulować.

Warto się czasem zatrzymać i spojrzeć na swoje życie, czy nie stało się ono jedynie teatrem, w którym gramy jakąś stworzoną przez nas rolę. Bo co będzie gdy ktoś nas zdemaskuje? Gdy zobaczy, że pod maską jest ktoś zupełnie inny? Czy stanie się wrogiem tylko dlatego, że pod maską dostrzegł prawdziwego człowieka z jego ludzką niedoskonałością? Z tym co zacytował bastek się nie zgadzam. Jest duża różnica między roztropnym i wyważonym podejściem do życia, a udawaniem kogoś, kim się nie jest. Tworzenie iluzji wokół siebie po zdemaskowaniu spowoduje jedynie utratę wiarygodności.

Życie to nie karnawał, zdejmijcie maski

Tyle w tym temacie. Zapraszam do wysłuchania konferencji "Stawać się sobą". Nagranie jest dość długie (64min.), ale mimo to polecam:

Baner pochodzi z http://www.xpiotr.pl/konferencje.php

PS. Tego, kim byliśmy w przeszłości już nie zmienimy. To kim będziemy w przyszłości zależy od nas i od tego kim jesteśmy dziś.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Udzielanie się

Udzielać się można, a nawet trzeba. O tym wiemy wszyscy. W końcu nie zawsze trzeba robić coś jedynie dla wynagrodzenia. Trochę bezinteresowności nie zaszkodzi. Warto się czasem oderwać od otaczającego nas materialistycznego świata.

Wszystko jest wspaniałe, ale są takie osoby co się lubią wykazywać ponad miarę, zawsze stać na świeczniku, błyszczeć przed innymi. Często są to nowicjusze chcący pokazać swoją wartość. Ilu ja  miałem już takich gorliwych kolegów, którzy jakby mogli to by mieszkali w kościele, bo tak często służyli i jakoś ich już nie widać, nikt już ich nawet nie pamięta. Tak szarżowali w swojej nadgorliwości wykazywania się, że siły się w nich najnormalniej wypaliły. Zabrali to, co stwierdzili, że im się należy i znikli. Para poszła w gwizdek...

Są też tacy co udzielają się dla zamaskowania swoich gorszych stron. Przykładowo nie idzie im nauka w szkole, ale przed wszystkimi wokół pokazują, że mają czas na wszystko, między innymi na udzielanie się społecznie. Coś tu jest nie w porządku jak ktoś "zalewa" obowiązki, pokazuje jaki jest dla wszystkich dobry, a często przy kolejnym niepowodzeniu obwinia swoje otoczenie za takie a nie inne skutki swojego postępowania. Kogo oni chcą oszukać? Przecież prawda i tak wyjdzie na jaw.

"Każdy jest kowalem swojego losu"

Udzielać się trzeba. Jest to piękny sposób robienia daru z siebie dla innych osób. Nie można jednak przesadzić, bo to nie trąbka do trąbienia przed sobą ani zasłona dymna.

niedziela, 22 sierpnia 2010

Dożynki w Witkowicach

Wakacje powoli dobiegają końca. Dzieciakom został właściwie tydzień słodkiego lenistwa poprzeplatanego z przygotowaniami do pierwszego dnia w szkole. Mi został jeszcze miesiąc, choć wrzesień zapowiada się raczej pracowicie.

Dożynki... Nieodłączny znak końca wakacji. Podziękowanie Bogu za plony ziemi i jednocześnie prośba o urodzaj w przyszłym roku. Jak zawsze zwieńczone imprezą. Oprócz ogólnie piknikowego nastroju nic wielkiego. Taki większy ogródek piwny - a podobno sierpień to miesiąc trzeźwości;-) Występy zespołów ludowych. Moim zdaniem trochę nie na miejscu była agitacja polityczna. Głupio wygląda ekipa prezentująca zabytkowy samochód i jednocześnie rozdająca ulotki swojego klubu parlamentarnego. Czy kiedyś polityka przestanie się pchać do innych sfer życia? Nawet na takiej, z pozoru spokojnej, imprezie nie ma umiaru w tym temacie.

Tym razem na dożynki wybrałem się z kolegą i choć Witkowice nie są bardzo odległe Kętom, to trudno się było dopatrzyć jakichś znajomych twarzy... Zaproszenie najwyraźniej nie spotkało się ze specjalnym zainteresowaniem Kęczan. Jeśli mam być szczery, to i tak było zdecydowanie przyjemniej, niż w zeszłym roku w Porąbce. Tu mogę być trochę nieobiektywny, bo gospodarzem był proboszcz z Witkowic, będący moim wieloletnim znajomym.

Szkoda, że rok w rok na dożynkach właściwie nic się nie dzieje...

środa, 18 sierpnia 2010

Mądrze się gniewać...

Gniew jest odbierany jako coś negatywnego. Od małego rodzice kładą nam do głów, że jest czymś złym, że trzeba go w sobie zdusić. Czy na pewno jest zły? Otóż nie. Złe są następstwa nieodpowiedniego korzystania z daru gniewu.

Gniew sam w sobie jest czymś podobnym do bólu. Nie jest jednak bólem fizycznym i nie przejdzie po wzięciu proszków. Jest bólem ducha, po tym jak zostaniemy zranieni. Jak? Tłumaczyć nie muszę. Człowiek zaczyna się gniewać bo się nie zgadza na robienie mu czegoś, co jego zdaniem go krzywdzi. To taki brak pogodzenia. Duszenie w sobie gniewu powoduje, że kiedyś miarka się przebiera i najczęściej kończy się to wybuchem. Potem ktoś inny cierpi, bo czasem na "niekontrolowaną eksplozję" może się załapać osoba nie mająca związku z zaistniałą sytuacją. Ale może być jeszcze inaczej. Tłamszenie w sobie własnych wyrazów niezadowolenia może spowodować nawet depresję - ostatnio popularne słowo. Nie podoba nam się jak jest wokół nas, ale się nie odzywamy. Denerwuje nas to, z czasem doprowadza do frustracji. "W czajniku się gotuje", ale nie, przecież kazali siedzieć cicho, przeczekać, może przejdzie. A jak tego jest baaardzo duuużo? Też przejdzie? Człowiek sam się przywali swoim niezadowoleniem, czasem do tego stopnia, że sam się nie jest w stanie podnieść...

Jak korzystać z gniewu? Trzeba umieć w odpowiedni sposób przedstawić swoje stanowisko. Powiedzieć: "Słuchaj, nie podoba mi się, że tak robisz..." "Czuję się krzywdzony przez Ciebie bo..." itp. Zawsze trzeba się zwracać do sprawcy bólu, a nie do kolegi, koleżanki, że ktoś zrobił coś źle. Co z tego, że się pożalisz, skoro ten co zawinił i tak ma to w nosie, a może nawet nie wie, że Cię uraził. Wiem, trudno czasem zapanować nad emocjami. Ale nawet, jeżeli po tym jak powiesz skończy się ostrą wymianą zdań, to może się dowiesz z kim tak na prawdę masz do czynienia. Jeśli ten drugi jest twoim przyjacielem to się ostatecznie jakoś dogadacie. Jeśli się wystawi do Ciebie "zadkiem" to jest taki cytat z jakiejś pocztówki:

"Jeśli ktoś mówi, że przestał być twoim przyjacielem to nigdy nim nie był"

PS. /Tu był anty-przykład ale został skasowany/

wtorek, 17 sierpnia 2010

Mój SCOTT

Oczywiście chodzi o rower a nie o transporter opancerzony produkcji czechosłowackiej użytkowany w państwach b. Układu Warszawskiego. Skoro się zapowiedziałem wcześniej, że czeka mnie zmiana sprzętu, to się pochwalę co wybrałem. Wolno mi, no nie? Po zwiedzeniu dwóch sklepów rowerowych stwierdziłem, że na "szosówkę" mnie raczej nie stać i kupię sobie rower górski. Przejrzałem asortyment i wybór padł na rower SCOTT Aspect 60. Właściwie wszystko o nim jest napisane tutaj. Mój różni się od tego ze strony kolorami:


Nieznacznie utył po zamontowaniu wyposażenia (ok.15kg) , ale i tak jest lżejszy od starego. Widelec jest amortyzowany, a twardość sprężyn sobie można ustawić. Bajer...

21 przełożeń to już chyba standard. Zmieniły się manetki. Nie mam "wajch", ani typowych manetek w rękojeściach kierownicy. Ten rower jest wyposażony w sekwencyjną zmianę biegów. Każda manetka ma dwie łopatki. Jedną się zwiększa a drugą zmniejsza przełożenie. Zmiana biegów jest bardzo prosta i przyjemna, trzeba się jednak do takiego systemu przyzwyczaić. Na korbie kciuk przerzuca do góry, palec wskazujący w dół. Na kasecie jest na odwrót... "Wajchą" przy dobrze wyregulowanej przerzutce tylnej można było "zrzucić" nawet 2 zębatki na raz, a tu taka sztuka nie przejdzie. Na dodatek nie można przy przerzucaniu łańcucha przestać kręcić korbą jak się redukuje o więcej niż jeden bieg, bo łańcuch dostaje "zwiotczenia" a przełożenie następuje po długim czasie z gwałtownym zrywem. Kierownica jest prosta i trochę brakuje mi "byczka".


Jak na razie "zrobiłem" na nim jakieś 60km i muszę przyznać, że został bardzo dobrze przygotowany w sklepie państwa Kramarczyków. Niczego nie zgubiłem. Wszystko nasmarowane i z grubsza ustawione. Mała regulacja hamulców, przerzutek i można było jeździć. 

 

 Oczywiście rybka musi być, bo bym to nie był cały ja:-)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Nietykalność i samotność: Życie w zamknięciu - Post Scriptum

Na wstępie chciałbym wszystkich uspokoić. Nie będzie o samotności, takiej gdzie ktoś zostaje zupełnie opuszczony, nie ma się do kogo zwrócić, odezwać. Będzie o samotności jako chorobie ducha. Właściwie są dwie takie podstawowe choroby ducha pierwsza z nich to wspomniana samotność, a druga to grzech. O grzechu niech opowiadają lepiej znający się na tej materii. Ja się skupię na tym pierwszym zagadnieniu.

Bardzo często można spotkać osoby twierdzące, że życie w jakimkolwiek związku to nie dla nich, bo oni sobie tak założyli. Oni tego przecież nie potrzebują, po co sobie komplikować życie. Szkoda się otwierać na drugiego człowieka. No dobrze, nikt im nie karze się wiązać. Wszystkich na około traktują na dystans. Rozmawiają na dystans, żartują na dystans. Właściwie to idą przez życie jakby mieli cały czas na sobie hula-hop. Na zewnątrz są wszyscy inni. Wewnątrz ten ktoś, jego pasje i generalnie wąskie grono rzeczy, które go w życiu interesują. Taki przykład z wykładu ks. Piotra Pawlukiewicza:

Jest sobie nasz reprezentatywny "samotnik". I nagle pewnego pięknego dnia przylatuje do księdza unosząc się dwa metry nad ziemią z radości. "Co się stało?" - "Zakochałem się". Przyprowadził dziewczynę,wszystko elegancko, rozmowa. Za parę miesięcy przylatuje znowu, tyle, że sam. Ksiądz go pyta, gdzie jest jego ukochana. Odpowiada: "A to już nie ważne, była mała sprzeczka. To był kolejny życiowy błąd. Korekta kursu, rzuciłem ją. Samemu jest najlepiej. Nikt mi nie przeszkadza".

Głupie, ale prawdziwe. Najgorsze jest to, że nasz "osobnik", żyje wśród innych i tak na prawdę zgrywa poprawnego w każdym calu wobec tych spoza kółka. Niech no ktoś spróbuje wejść do środka. Automatyka, mechanizm obronny. "Nie zbliżaj się. Nie chcę, żebyś wiedziała/wiedział jaki/jaka jestem na prawdę. Nie otworzę się choćbyś nie wiem co robiła/robił. Czego ty tu w ogóle szukasz. Spadaj, a kysz..." Taka osobowościowa puszka, pozamykana na 10 spustów z zakratowanym okienkiem w drzwiach, żeby ktoś nie wszedł do środka nawet przez to okienko.

Taka osoba nie odczuwa samotności z braku innych w około. Jej samotność wynika ze źle pojętej nietykalności - szczególnej formy separacji od innych ludzi. Dobrze się czuje jedynie z osobami, które nie oczekują od niej zbyt wiele. Jakiekolwiek więzi pociągają za sobą zawsze konkretne zobowiązania. W tym układzie nie mają one niestety szans zaistnienia. Zawsze będzie jakaś ściana nie do przeskoczenia...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Zmęczenie materiału

Lubię rowerowe wypady za miasto to bliżej, to dalej. Zdarzyło mi się wczoraj coś, z czym jeszcze się nie spotkałem.

O zmęczeniu materiału do obrzydzenia wręcz opowiadali mi profesorowie podczas zajęć z materiałoznawstwa i wytrzymałości. Rysunki z książek, udarność, wytrzymałość zmęczeniowa, na rozciąganie itd. Wyprawiłem się do Kobiernic, żeby sobie posiedzieć nad wodą. Jest tam kilka takich miejsc, gdzie przesiaduję w pogodne dni. Gdzie w tym leniuchowaniu jest miejsce na tematy techniczne? Mój 15-letni rower postanowił przejść na emeryturę przed przejechaniem 4000km. Podczas podjazdu pod górkę urwałem w dość nietypowy sposób pedał. Pedał jest cały. Wyleciał z korby razem z gwintem. Jak to możliwe? No cóż, był przykręcony do oporu, a dzieła zniszczenia dokonały cyklicznie  występujące na gwincie naprężenia. Podejrzewam, że po wymianie pedałów, osie nowego kompletu miały mniej ostre gwinty. Nie potrafię powiedzieć skąd się wzięło tyle luzu. Z resztą nie ma się na czym zastanawiać. Dorosły mężczyzna jest w stanie  zadziałać nogą z siłą w okolicach 10-15kG. Jak się jedzie na stojąco to na pedał działa się okresowo ciężarem całego ciała (u mnie 65kG). I tyle wystarczyło, żeby z gwintu w korbie zostały 2-3 zwoje a reszta po prostu została ścięta osią pedału. Nie ma niestety korby, która pasowałaby do mojej ramy. Zmieniły się standardy i tym bardziej wymiary podzespołów rowerowych. Samochód bez wału korbowego w silniku też nie pojedzie.

Morał jest krótki. Nie ma rzeczy niezniszczalnych. Na tym rowerze przejechałem kawałek - zarejestrowane mam 3729km, ale na pewno było tego więcej, bo nie zawsze miałem licznik. Czas najwyższy na wymianę sprzętu na nowy. A może z "górala" przesiąść się na "szosówkę"? ;-)

środa, 11 sierpnia 2010

Refleksja na 24 urodziny

9 sierpnia "stuknęły" mi 24 lata. Starzeję się :-)

Tradycyjnie było dość kameralnie. Kolejny roczek skłania oczywiście do refleksji i podsumowań. Nie będę się tutaj rozwodził nad szczegółami. Jeżeli chodzi o moje studia, sprawy około-zawodowe to muszę powiedzieć, że to był dobry rok. Właściwie wszystko idzie jak po sznurku, no może poza tym, że nie studiuję trybem jakim chciałem, ale to już nie ważne. Wiem, że odnośnie swojej drogi zawodowej wybrałem dobrze. W tym temacie zawsze wiedziałem czego chcę.

Gorzej jest ze sferą prywatną mojego życia. No cóż. po raz kolejny okazało się, że można zjeść z kimś przysłowiową beczkę soli a i tak się na nim nie poznać. Cieszę się, że są osoby, które nawet w trudniejszych chwilach nie zostawiły mnie zupełnie samego. Dobrze, że jesteście! Też możecie na mnie liczyć. Ostatnie miesiące właściwie zweryfikowały, kto jest moim przyjacielem, a kto jedynie się nim nazywa.

Rzeczywiście się starzeję, bo coraz częściej szukam choćby odrobiny spokoju. Możliwe, że zrobiłem się trochę bardziej ustępliwy, ale tylko trochę:-) Momentami mi się zbiera na sentymenty i wspominki. No cóż wspomnienia tworzą naszą tożsamość...

Dziękuję tym, co o mnie pamiętali, nawet jeżeli nie dali temu bezpośredniego wyrazu. Tym co tylko zapomnieli niczego nie zarzucam. Za to tym co zapomnieli, bo tego wyraźnie chcieli, życzę wszystkiego najlepszego ...

PS. Wiem, że mam obsuwkę z tym postem, ale tak jakoś wyszło, że mnie od świętowania dopadła niemoc twórcza;-)

wtorek, 10 sierpnia 2010

Z wizytą w strefie (prawie-)zamkniętej

Odwiedziłem dziś miejsce, które przeciętnego Kowalskiego przyprawiłoby co najmniej o przygnębienie jeśli nie zupełną odrazę. Po dwóch latach  odwiedziłem teren opuszczonego  zespołu domów wypoczynkowych HPR Kozubnik w Porąbce. Jest to obecnie teren prywatny i przynajmniej teoretycznie zamknięty. Przy wjeździe znajdziemy tablicę informującą o zakazie wstępu do zrujnowanych budynków, bo grożą zawaleniem. No cóż, przyglądając się pęknięciom na ścianach doszedłem do wniosku, że jest tam w tej chwili znacznie mniej bezpiecznie niż kiedy byłem tam ostatnim razem.


Po przejęciu obiektu całe watahy chuliganów chodziły tam i dokonywały zniszczenia tego co jeszcze zostało. Teraz nie ma tam jednej całej szyby. Za to mnie spotkała wątpliwa przyjemność przenoszenia rowera przez kupę potłuczonych luster na moście obok wypatroszonej restauracji.  Właściwie krajobraz przypomina strefę działań militarnych. Mimo poważnego ryzyka katastrofy budowlanej drogi obok budynków są otwarte dla ludzi. Jedyne co może wskazywać na ryzyko to tablice informacyjne. Żadnych barier nie ma. Kiedyś tam może kawałki taśmy biało-czerwonej się walały, ale to dawno było.


 Teraz mały paradoks. Jest jedna rzecz, która jest w tym okropnym miejscu bardzo pozytywna. Ta cisza, która towarzyszy spacerom po terenie ośrodka, jest prawie absolutna. Słychać tylko ptaki i zupełnie nic więcej. No może nie zupełnie, bo jak się przechadzałem koło budynku, gdzie kiedyś były sauny słyszałem jeszcze buszujących wewnątrz "amatorów cudzej własności" w skrócie szabrowników. Mało czasu im zostało, a i tak ciekawe czego jeszcze stamtąd nie wyniesiono. Dalej nie poszedłem, bo nie wiadomo na kogo tam można trafić. Jak na tamte strony zdziwiło mnie, że właściwie nie spotkałem tam nikogo za wyjątkiem ww. jegomościów. Zwykle kogoś tam spotykałem, można było pogadać o tym upiornym miejscu, jego historii, wspomnieniach. A dziś nic.

Jedyne co burzyło spokój to słyszane raz po raz odgłosy kropel przesiąkającej przez stropy wody. Przez moment myślałem, że słyszę łoskot pracujących na wietrze konstrukcji budynków - możliwe, ale myślę, że to raczej był odgłos kluczy w torbie mojego roweru. Gdyby to były takie odgłosy, to byłby jedynie sygnał, że pora... wsiadać na maszynę i wiać szybko jak się da! Następny raz pojadę tam, jak się zaczną rozbiórki pozostałości ośrodka.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Nadzieja matką głupich...

...ale umiera ostatnia.Skąd tak pesymistyczny wstęp? Nie tak dawno mojej znajomej radziłem, aby zaprzestała usiłowania kontaktu z chłopakiem, którego kochała, ale ją zostawił. Radziłem, a dziś zrobiłem coś zupełnie przeciwnego. Właściwie złamałem swoje zasady, ale to już mało ważne w tej chwili. Widziałem się ze swoją "byłą". Minęło półtora miesiąca od momentu kiedy odeszła, miesiąc od naszej dziwnej rozmowy. I... zaproponowałem jej powrót.  Znowu brak dialogu. Paniczna ucieczka. Nawet słowa nie powiedziała.

Teraz już nie mam złudzeń, że cokolwiek pozostało po naszym związku. Niby mieliśmy zostać przyjaciółmi, ale ona wybrała drogę, gdzie nie ma miejsca na mnie. Jej siostra ostatnio się dziwiła, czemu ją pytam jak ona się ma. Czemu nie spytam sam. Była wielce zdziwiona, gdy się dowiedziała, że moja "była" nie odzywa się do mnie wcale, nie odpisuje na SMS'y, unika mnie jak diabeł święconej wody itd.To już definitywny koniec wszystkiego między nami.

"Tu niegdyś w wiosny poranki
Najpiękniejsza z tego sioła,
Zosia pasając baranki
Skacze i śpiewa wesoła.
La la la la.
Oleś za gołąbków parę
Chciał raz pocałować w usta,
Lecz i prośbę, i ofiarę
Wyśmiała dziewczyna pusta.
La la la la.
Józio dał wstążkę pasterce,
Antoś oddał swoje serce;
Lecz i z Józia i z Antosia
śmieje się pierzchliwa Zosia.
La la la la.

(...)
 
Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie."
 /Adam Mickiewicz "Dziady" cz. II/

To tak ku przestrodze. Nie było warto się trudzić ani dziś, ani rok temu, ani nigdy. Ten związek to było jedno wielkie oszustwo z jej strony. Żegnaj K. i zejdź wreszcie na ziemię...

piątek, 6 sierpnia 2010

Między kompromisem a komformizmem

Dwa podobne słowa, a jednak bardzo od siebie odległe względem znaczenia.
Tego pierwszego brakuje na co dzień. Kompromis to wypracowanie wspólnego zdania. Ale żeby dało się to zrobić każda ze stron musi trochę ustąpić stronie przeciwnej. Ustąpić dokładnie tyle, żeby ostatecznie obie "opcje" były zadowolone z ostatecznego rozwiązania. Myślę, że problem z wszelkiego rodzaju kompromisami polega na tym, że zwykle ludzie są badzo uparci. Egoistycznie patrzą jedynie w kierunku swojej racji. Nie obchodzi ich jakie ostatecznie będą skutki takiego a nie innego postępowania. Już na pewno nie biorą pod uwagę czy nie godzą one w dobro innych osób. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wystarczy się przyjrzeć naszym politykom, sąsiadom czasem rodzinom, znajomym. Większość kłótni ma swoje źródła we "wpychaniu" komuś na siłę własnego zdania, bez liczenia się z jego osobistym zdaniem. P

Takim nieustępliwym bardzo odpowiadają konformiści, czyli osoby, które bezkrytycznie przyjmują zadanie innych, nawet jeżeli mają odmienną opinię w danej sprawie. Tak jest im wygodnie, bo nie muszą podejmować decyzji, niczego rozsądzać. Nie wybijają się w tłumie, nawet gdy widzą, że ktoś robi coś złego. Skoro innych to nie rusza, to czemu ich ma to obchodzić. Przecież nie ma cię po co się odzywać.

Ciekawe, że ostatnio wręcz propaguje się myślenie w stylu "schowaj sobie swoje prywatne zdanie do kieszeni i nie odzywaj się". Ludzie coraz mniej się liczą ze sobą na wzajem. Czy pilnowanie jedynie swojego nosa to takie rewelacyjne podejście do życia? Moim zdaniem wcale nie.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Chińskie badziewie

To już chyba norma, że gdy kupujemy coś, to patrzymy na napis obwieszczający gdzie trzymany przez nas przedmiot został wyprodukowany. Bardzo często widnieje na nich napis "Made in China", "Movement in China" lub ewentualnie jego brak. Większość przedmiotów importowanych z Kraju Środka to zwykłe badziewia, które mają jedną zaletę: niską cenę. To, że ich wykonanie, jakość a często nawet wygląd pozostawia wiele do życzenia jakoś nie hamuje sprzedaży tego dziadostwa. Import mimo ogólnie kiepskiej opinii na temat chińskich "wynalazków" ma się dobrze. Już nie mówię o chińskich narzędziach, które nadają się chyba tylko dla dzieci do zabawy, bo są robione z materiałów do tego się nie nadających. Ale dzieciom ich przypadkiem nie dawajcie.

Wiele z rzeczy sprowadzanych z Chin z powodzeniem można by produkować w naszym kraju. Nie mówię tu o jakichś skomplikowanych technologicznie sprzętach. Np. latarki LED mają wręcz banalną konstrukcję, a produkcja elementów z tworzyw sztucznych też nie jest specjalnie trudna w warunkach przemysłowych. Podejrzewam, że gdyby takie rodzime wyroby miały dobą jakość, to spotkały by się z zainteresowaniem konsumentów. W końcu jakby można było kupić coś raz i korzystać z tego przez rozsądny czas, a nie jak to jest w przypadku chińskiego badziewia, którego czas "życia" jest zwykle krótki, to znaleźli by się chętni do zakupu. W końcu można zapłacić jeden raz, albo zapłacić mniej kilka razy. "Oszczędny dwa razy traci"

Inny problem to nasze polskie prawo, które sprzyja importowi, ale ciągle daje popalić drobniejszym przedsiębiorcom. Gdy ktoś zakłada działalność gospodarczą, nawet gdy ma dobry pomysł, to dużo ryzykuje. Jeśli nie wykończy go konkurencja, to mogą wykończyć podatki, ZUS itd. Czy to kiedyś się zmieni?

wtorek, 3 sierpnia 2010

Przenośność - zmora użytkowników komputerów

Jakiś czas temu czas temu zaprezentowałem Wam alternatywny dla Windows'a system OpenSolaris. System jest niezły. Ma wszystko co potrzeba przeciętnemu użytkownikowi i mam tu na myśli nie tylko sam rdzeń, ale również jego powłokę GNOME i oprogramowanie, którego niemało można znaleźć w repozytoriach w sieci. Jak zwykle pojawił się problem przenośności danych no i oczywiście samych aplikacji.

Już tak to jakoś jest, że różne systemy operacyjne wspierają różne formaty danych i systemy plików. Pogodzenie systemu opartego na systemie ZFS z resztą danych  zapisanych na właściwym dla Windows NT systemie NTFS nie jest wcale takie łatwe. Można by użyć pendrive'a, ale pod Solarisem nawet przy USB2.0 transmisja danych do i z napędu nie jest zbyt szybka. Możliwe, że z powodu właśnie konwertowania ZFS na FAT32. Alternatywne oprogramowanie dla Solaris'a nie zawsze daje identyczne pliki, albo w ogóle nie istnieje podobne oprogramowanie na ten system. I tu się zaczyna ból...

Nie tak dawno w mediach głośno było o wycofywaniu z PKP ostatnich komputerów Odra 1305. Dla tych którzy nie wiedzą, były to komputery typu main-frame produkowane w '70 latach w nieistniejących już zakładach ELWRO. Jak to się stało, że komputery mające za sobą ponad 30 lat pracy nie zostały wymienione przez tyle czasu na coś nowocześniejszego? Całe oprogramowanie dla tych maszyn trzeba by po prostu napisać od nowa dla nowych komputerów i dokonać przebudowy infrastruktury współpracującej z samymi komputerami - terminalami wejść/wyjść. Do tego dochodziła potrzeba przeniesienia potężnych ilości danych niestrawialnych dla żadnej innej architektury komputerowej. Na to potrzeba poważnych środków, bo dane z systemu Odra nawet te zapisane na dyskach PC'tów pełniących rolę terminali trzeba było zaarchiwizować.

Kiedyś przeczytałem, że jest bank w Szwajcarii, gdzie do dziś pracuje komputer bodaj IBM 370, bo nie ma takiej firmy, która by zaryzykowała "ściągnięcie" danych z systemu komputerowego tej klasy. Wiadomo, że chodzi o obsługę kont, a tam gdzie jest kasa, tam nie ma czasu na wybebeszenie starej infrastruktury  komputerowej i zainstalowanie nowej, bo to narazi bank na straty. Ciekawe jak oni konserwują taki zabytek? Skąd biorą części zamienne?

W każdym razie problem jest tak stary jak cała informatyka. Nie ma tu dobrych rozwiązań.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Życie w zamknięciu

Zwykle cytaty były w środku i na końcu to tym razem będzie inaczej :-) Czy znacie tą piosenkę?

"Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie
Budowa ściany wokół siebie - marna sztuka
Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczy
Czasami tylko tego pragnę, tego szukam

Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać
Życie nie po to, by bezczynnie trwać
I aby żyć siebie samego trzeba dać" 
/Stanisław Sojka "Tolerancja"/

Wczoraj, gdy sobie siedziałem przed komputerem z gitarą na kolanie, grając z "mistrzem" pomyślałem sobie, że ta piosenka bardzo pasuje do tego co ostatnio zauważyłem. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale ludzie rzeczywiście się coraz bardziej w sobie zamykają. Normalne kontakty między nimi zaczynają zastępować wiadomości tekstowe. Czemu tak? Bo jak się napisze SMS'a czy maila to nie ma elementu rzeczywistego kontaktu z drugim człowiekiem. To jest tylko tekst, wiadomość. Nie towarzyszą temu żadne emocje jak np. przy rozmowie telefonicznej, kiedy słyszymy głos rozmówcy. Tak może jest łatwiej, ale czy lepiej? Nie wiem dlaczego ludzie unikają rozmawiania ze sobą, nawet z osobami zaufanymi. Każdy ma jakieś problemy. Nie ma takiej osoby, która ich nie ma. I tu jest kolejne zjawisko: "Zosi samosi". Ktoś ma kłopot, jest ktoś drugi, który może pomóc, a nawet chce to zrobić. Ta pierwsza osoba nie poprosi o pomoc, bo niby po co ktoś inny ma się zajmować jej problemami, nawet jak wie, że sobie sama z nimi nie poradzi. Nie daj Boże, żeby ktoś jej zaproponował pomoc, bo się narazi tylko na narzekania, że się niepotrzebnie narzuca i wtrąca. Nasz bohater po prostu się izoluje i zamyka. Czy to źle, że kogoś innego obchodzi co się z nim dzieje? Teraz jest mało osób, które oddałyby przysłowiową "ostatnią koszulę" komuś potrzebującemu.

Osoby, o których mowa często mają bardzo wielu znajomych, ale nie mają przyjaciół. Znajomość nie zobowiązuje właściwie do niczego a przyjaźń wprowadza element odpowiedzialności względem drugiej osoby. Znajomy też specjalnie niczego nie wymaga, nie występują silne więzi emocjonalne - same zalety (?!?). Tylko dlaczego wtedy zdarza się, że kogoś drażni poczucie samotności? A może warto by było wyjść wreszcie ze swojej skorupy i się odezwać do kogoś, zaprzyjaźnić się? Prawdziwy przyjaciel nie zabierze Ci twojej wolności. Do przyjaźni trzeba tylko odrobiny chęci i zaangarzowania.

"Czy daleko, czy blisko,
czy w smutku, czy w radości
w przyjacielu znajduję
osobę , która wiernie mi pomaga
być w pełni wolnym człowiekiem" 
/Dietrich Bonhoeffer/  

PS. Jako suplemencik do puenty tym razem polecam malutką książeczkę "Dekalog przyjaźni".