Uczestnicząc w pewnej osobliwej Mszy Świętej jako lektor zostałem poproszony przez księdza o bardzo dziwną rzecz. Oto dwóch gagatków należących do grona osób przygotowujących się do Bierzmowania urządzało sobie w ławce burzliwą pogawędkę. Wiercili się, dyskutowali. Ksiądz zapytał mnie czy ich widzę. Odpowiedziałem, że jeśli chodzi o tych dwóch to tak. On na to: "Idź, zabierz im indeksy do Bierzmowania i wrzuć do mojej szuflady w zakrystii, potem sobie z nimi pogadam". Jego pomysł mi się nie spodobał, bo od razu pomyślałem, że to będzie głupio wyglądało. No cóż, szef kazał - trzeba iść.
Wykonałem zachciankę owego kapłana, choć spacer przez pół kościoła na oczach wszystkich nie był dla mnie powodem do chluby. Właściwie to takie "egzekucje" zawsze są bardzo widowiskowe, bo ludzie zamiast się zajmować modlitwą interesują się przede wszystkim "obiektami ruchomymi" wokół siebie.
Najbardziej mnie irytuje to, że tradycyjnie zły to jest ten co wykonał "genialne" polecenie "szefa". Zwykle kończy się na tym, że obiegowa opinia o osobie, która polecenie wykonała zawiera potem jakieś negatywne stwierdzenia na jej temat. Ja się dowiedziałem, że jestem upierdliwy, czepiam się, się wściekam o byle bzdurę, robię przestawienia tym, że zabieram indeksy. Ja tylko wykonałem polecenie, a niektórzy ludzie robią teraz z tego sensację. Skoro ich tak bulwersują takie "akcje" to niech upominają gaduły, bo mi osobiście nie w smak łazić po kościele, tylko dlatego, bo mi ktoś kazał. Z resztą, gdzie oni byli gdy rozmawiałem księdzem - przecież to było widać. Wyszło na to, że jak tych dwóch chłopców rozrabiało w najlepsze to było dobrze, ale przyszedł zły lektor i wszystko popsuł... Jak ktoś z "ludu wiernego" ma uwagi niech sobie zagrzmi do owego kapłana, a nie do mnie. W końcu to był jego pomysł i inicjatywa, moje było jedynie wykonanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz