W zeszłym miesiącu nie byłem na spotkaniu, bo się rozchorował nasz "szofer" (tak Jarek sam siebie nazwał i na razie tak zostało :). To spotkanie było jednak inne niż poprzednie. Było to spotkanie o charakterze "rodzinnym". Nie odbyło się w Hałcnowie, lecz w domu Broni i Krzyśka, naszych odpowiedzialnych.
Skład był jakby wyjściowy, choć pojawili się nowi ludzie. A jak już się pojawili to wręcz wypadało się "pochwalić" tym jak się ma na imię, czym się zajmujemy na co dzień, czy żyjemy, co nas cieszy a co martwi. I tak jak siedzieliśmy w kręgu i opowiadaliśmy o sobie kolejno, każdy na koniec sobie składał życzenia. Spytacie dlaczego? Zwykle jak składamy komuś życzenia, a go nie znamy to są one takie szablonowe. Nie wiemy czego ta osoba tak na prawdę pragnie. To też jest element poznania drugiego człowieka. To było tak na początek...
Dorośli też lubią zabawy. Dobraliśmy się w pary i jeden drugiemu przyczepił kartkę z rzeczownikiem, który sam własnymi siłami musiał wymyślić. Osoba, która miała tą kartkę przypiętą miała ten wyraz zgadnąć na podstawie pytań zadawanych innym osobom. Odpowiedzi na pytania miały być "tak" lub "nie". Bożeno! Nie wiem jak głęboko w mojej duszy kopałaś oczami, że aż błogości się w niej doszukałaś! To właśnie dumnie brzmiące słowo "BŁOGOŚĆ" miałem napisane na plecach. Ciężko było zgadnąć, oj bardzo ciężko. Podobno to we mnie widać... Ja nie widzę. Chyba mam popsute lustro (?!?)
O tym czego sobie życzyłem być może napiszę, ale to niech poczeka do Świąt.
Na koniec była wspólna modlitwa, potem rozmowy i wyprawa do domu z małym przerywnikiem w postaci pchania białego Yarisa na zaśnieżonym podjeździe.
Wróciłem do domu jakiś taki podbudowany i tak na prawdę nie wiem czemu... Może dlatego, że wreszcie obyło się bez typowych "części ruchowych" a wszyscy zamiast się zajmować tylko swoimi "lokalnymi" sprawami, wreszcie zauważyli, że istnieje jakaś reszta świata, z którą da się po ludzku pogadać o życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz