Witam na moim blogu.

Życzę przyjemnego wertowania moich przemyśleń. Zapraszam do komentowania.

sobota, 24 grudnia 2011

Bożonarodzeniowe życzenia (2011)

Drodzy czytelnicy,

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam
Błogosławieństwa Bożej Dzieciny
zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym,
Dużo uśmiechu na co dzień 
oraz
Przyjemnego i radosnego świętowania w gronie najbliższych.

McPix

wtorek, 29 listopada 2011

Zegar żarówkowy

Kiedy byłem jeszcze małym berbeciem takie zegary wzbudzały we mnie wielkie zainteresowanie. Były bardzo duże, a poza tym zbudowane z czegoś, co każdy z nas miał w domu - z żarówek. Wyświetlacze składały się z poukładanych w segmenty zwykłych żarówek. No może czasem niezbyt zwykłych, bo zegary robione dla PKP miały często wyświetlacze z żarówek dedykowanych do świateł lokomotyw.

Charakterystyczną cechą był kolor świecenia żarówek oraz krój cyfr. Żarówki nie świeciły się pełnym światłem, bo zwykle były zasilane prądem stałym o obniżonym, żeby można było nimi sterować tyrystorami. O stosowaniu triaków nie słyszałem. Problem z żarówkami był taki, że się dość często przepalały, i chyba nigdy nie widziałem takiego zegara, w którym sprawne byłyby one wszystkie. No ale ten klimat... Elektronika, w zależności od tego w jakim czasem zegary powstawały była różna: układy TTL małej skali integracji z tranzystorami, układy średniej skali integracji. Już właściwie historia.

http://www.neony.fora.pl
 Ubywa żarówkowych zegarów, bo, nadgryzione zębem czasu, są stopniowo usuwane. Albo nie działają, albo z powodu braku odpowiednich żarówek, lub z przyczyn ekonomicznych. Żarówki potrzebują stosunkowo dużo prądu, a przeciętnym zegarze było ich około 100 (co nie znaczy, że cały czas się świeciły wszystkie, jak to stwierdzili niektórzy geniusze, szacując całkowity pobór mocy).

Coś po nich jednak pozostanie. Sentyment...

czwartek, 24 listopada 2011

DS89C4X0 - nieoczekiwana "niespodzianka"

Obecnie piszę/robię pracę magisterską. Tym razem temat obejmuje realizację układu sterownia do plotera A3, którego pozostałości otrzymałem z uczelni. Konstrukcja mechaniczna w zasadzie trywialna, ale to co w każdym ploterze decyduje o jego jakości siedzi w jego środku. Napędy i elektronika. W zasadzie serce takiego urządzenia i jego mózg zarazem.

Musiał pojawić się tutaj komputer, a raczej mikrokomputer, bo jego rozmiary i moc obliczeniowa ustępuje każdemu PC-towi. Mając doświadczenie w projektowaniu urządzeń mikroprocesorowych zdecydowałem się na wykorzystanie procesora (a właściwie mikrokontrolera) DS89C430 firmy Dallas z dodatkową, zewnętrzną pamięcią RAM 32kB. Aplikacja w zasadzie jest prosta, była mi znana z innych urządzeń, które na tych mikrokontrolerach podczas studiów budowałem.

Powstała płyta procesora. Nawet okazała, jak na jednowarstwową z masami ekranującymi. Aplikacja była sprawdzona a mimo to pojawił się duży problem. Program nie uruchamiał się prawidłowo po załączeniu zasilania płytki. Działa się jeszcze inna dziwna rzecz: Po połączeniu Loadera w uC z programem MTK zainstalowanym na PC i ponownym rozłączeniu się program "wstawał" i pracował normalnie. Na czym polega problem nie wiem. Sprawdziłem łącznie 3 sztuki DS89C430 oraz 1szt. DS89C450 i żadna pod tym względem nie pracowała prawidłowo. Dziwne, bo trzy z nich nigdy nie opuściły pudełek, w których je otrzymałem od producenta (raz za czas zamawiam sobie u Maxim'a jakieś sample). Płyta zaczęła działać dopiero po wymianie procesora na "tegoroczny" DS89C450 (w zasadzie taki sam uC tylko zamiast 16kB ma 64kB Flash). Kostki z wadami pochodziły z różnych serii produkcyjnych z lat 2003, 2006, 2007.

Trudno powiedzieć na czym polega problem z wymienionymi kostkami, bo po włożeniu do AVT2250 nie chciały one pracować tzn. modulowanym światłem wyświetlacz pokazywał "-HELLO" jakby występował okresowy reset w pętli. Wciśnięcie przycisku RESET powodowało wstrzymanie pracy, ale po jego puszczeniu efekt był dalej taki sam. DS89C450, który mam włożony teraz do płyty bez problemów pracował z zewnętrzną pamięcią EPROM. Nie zauważyłem różnicy w działaniu między nim a zwykłym 80C51 Intela (no może prędkość ;-)).

Co zrobić z felernymi kostkami? Wyrzucić trochę szkoda, bo przy spełnieniu "specjalnych warunków" można z nich jeszcze skorzystać. Do finalnych urządzeń jednak już nie trafią, a szkoda. A może czas przejść do konkurencji? AT89C51RD2 ma nawet lepsze niektóre parametry, a przy tym za 1 sztukę dallasowych DS89C430 można by kupić trzy takie Atmelki....

niedziela, 13 listopada 2011

ŁAW: Spotkanie z Janem Budziaszkiem (2)

Talent
Każdy z nas otrzymał jakiś talent. Coś w czym jest po prostu dobry. Nie każdy jednak jest dobry w tych samych rzeczach. Każdy ma jakieś zdolności, dzięki którym pewne czynności wykonuje lepiej od innych.  Jak to wspomniał pan Jan, są takie sprawy, w których inni są od nas lepsi. To oczywiście nie czyni nas bezwartościowymi, a wręcz przeciwnie, wskazuje często na to co będziemy robić w życiu. Może to mieć związek z naszym życiowym powołaniem.

Pan Jan posłużył się przykładem swojej osoby. Jest perkusistą, muzykiem. Mimo wspaniałego słuchu i wyczucia rytmu nie ma jednego: dobrego głosu do śpiewania. Jak sam przyznał, nie śpiewa z kolegami podczas koncertów, ale zadowala się tym, że może sobie pośpiewać choćby podczas spaceru po lesie, dla siebie.

Dlaczego tak? Otóż trzeba się cieszyć tym co otrzymaliśmy. Powinniśmy się rozwijać w tych dziedzinach, do których jesteśmy uzdolnieni. I druga sprawa. Szkoda marnotrawić czas na bezpłodne sny o byciu takimi, jakimi nigdy nie będziemy. Nieakceptowanie samych siebie prowadzi tylko do frustracji i smutku, a jest to niepotrzebne, zwłaszcza w obecnych czasach, pełnych trosk. Liczne depresje współczesnych ludzi biorą się między innymi z tego, że chcieliby być tacy jacy nie są.

piątek, 11 listopada 2011

Refleksja na 11 listopada

Mamy Dzień Niepodległości co skłoniło mnie do refleksji nad tym, jak ta nasza niezależność wygląda. Właściwie nie wygląda to kolorowo, bo patrząc na różne aspekty naszego polskiego życia.

To, że mamy nasz kraj jest zasługą tysięcy ludzi, którzy o niego walczyli. O to żeby był, rozwijał się, stał się powodem do chluby jego obywateli. Czy nasi politycy walczą o lepszą Polskę? Dobre pytanie. Ja widzę, że walczą, ale między sobą, o to kto zajmie które stanowisko, czy jego partia dorwie się do przysłowiowego "żłobu". Nie będę tu oceniał, która z ekip rządzących co dla naszego kraju zrobiła, bo wszystkie problemy natury rządowej są w zasadzie skutkiem tego, czego nie zrobiono. Do tego dołożyła się wspaniała sztuka działań pozorowanych, którą niestety nasi politycy bardzo dobrze opanowali.

Ryba niestety psuje się od głowy. Rządy są jakie są, a z tego biorą się nastroje społeczne i podział społeczeństwa na opcje polityczne. Ostanie wybory pokazały, że żeby wejść do sejmu  wystarczy mieć odpowiednie zaplecze od PR'u i wypowiedzieć wojnę dotychczasowym wartościom. Tak! Mówię po panu Januszu Palikocie. Odchodząc od tego, nasze społeczeństwo jest genialnym przykładem działania filozofii tłumu. Tam gdzie głośno, tam się zlatują, Lecą dosłownie jak barany za głośnymi hasłami bez względu na to co one tak na prawdę niosą. Żeby tylko nie skończyło się zaciągnięciem takich baranów na rzeź - w przenośni. Mam na myśli konsekwencje podejmowanych przez ludzi decyzji. Cytując Bohdana Smolenia:

Myślałem, że normę dyktuje ogół, a nie margines.

Jak Polska wygląda z zewnątrz? W tej chwili nie jesteśmy wcale tacy niezależni. Od Rosjan bierzemy gaz (i jeszcze długo będziemy do niego zależni), od Szwedów prąd elektryczny (bo jakoś trzeba było używać elektrowni szczytowo-pompowej w Żarnowcu) itd...
Europa wytyka nam konserwatywne przywiązanie do wiary w Boga, nienowoczesność w kwestii homoseksualizmu, in vitro itp. Na wieść o próbach wydobycia gazu z łupków natychmiast Francuzi bili na alarm jaki to szkodliwe dla środowiska i u siebie tego zakazali. Niemcy chcą zamykać elektrownie atomowe, a u nas przydałaby się choć jedna ( z drugiej strony ciekawe jak oni chcą pozyskać te grube gigawaty ze źródeł odnawialnych???). Unia zasypuje nas tonami idiotycznych dyrektyw i straszy karami za ich nierespektowanie. To mi wygląda na ograniczenie suwerenności państwa. Zwłaszcza nie podoba mi się to, że kraje Unii muszą się zrzucać na ratowanie bankrutujących gospodarek Grecji i Włoch...

Chyba nie jest wcale tak bajecznie, a suwerenność to już tylko pojęcie względne.




niedziela, 30 października 2011

ŁAW: Spotkanie z Janem Budziaszkiem (1)

W piątek byłem na konferencji w Andrychowie, którą prowadził Jan Budziaszek, perkusista zespołu Skaldowie. Było to kolejne spotkanie z cyklu Ładujemy akumulatory wiary, którego kolejne części odbywają się w parafii św. Stanisława Męczennika.



Tematem spotkania było hasło "...nie ma przypadków" ale poruszonych było więcej kwestii dotyczących naszego życia. Tym, co słyszałem chciałbym się po trochu podzielić, a że jest tego więcej niż na jeden tekst, to będę opowiadał w odcinkach.

Dziwny świat
Sprawa akceptacji związków homoseksualnych jest dość stara. W poprzednim ustroju był to jeden z tematów tabu i o nim nie mówiono. Z resztą nie ma się czemu dziwić. Porządek świata od zarania był taki, że związek stanowił mężczyzna z kobietą i nie inaczej. Ciekawy jest fakt, że akceptacja związków homoseksualnych jest rozumiana przez pryzmat tolerancji i nowoczesności w krajach Europy, a gdy wyjdziemy bardziej na wschód, do krajów konserwatywnych w tym temacie, jest zgoła na odwrót. Ot przykładem niech będzie to, że gdy pierwszy raz wystąpiono w Moskwie o pozwolenie na "marsz równości", metropolita moskiewski powiedział dosłownie "Po moim trupie.." i sprawa została zamknięta. U nas niedługo po tym wydarzeniu wystąpiono z podobną prośbą do ówczesnego prezydenta Warszawy prof. Lecha Kaczyńskiego. Kiedy odmówił, media nie zostawiły na nim suchej nitki, bo w innych "nowoczesnych" krajach Europy to było nie do pomyślenia, żeby odmówić gejom i lesbijkom pozwolenia na przejście manifestacji.

Skąd to się bierze?
Świat został stworzony przez Boga i panował w nim ład i porządek. Eldorado Adama i Ewy skończyło się wtedy, gdy pierwsi ludzie zamiast Boga świadomie wybrali propozycję szatana. Od tamtego czasu zło nęka ludzi na całym świecie swoimi pokusami. Podstępność szatana  polega na podsuwaniu człowiekowi atrakcyjnego, z jego punktu widzenia, nowego porządku świata. Ten nowy porządek to tak na prawdę tylko przepis na zniszczenie świata, a więc i człowieka. Bo niby dlaczego szatan miałby chcieć dla ludzi ich dobra?

Dlaczego kobieta i mężczyzna a nie dwie kobiety lub dwóch facetów? To nawet zwierzaki wiedzą (tak! zwykłe "głupie" zwierzaki), że aby gatunek przetrwał mysi być takich dwoje różnej płci. Różnica jest taka, że zwierzęta nie tworzą cywilizacji. Właściwie tylko egzystują, a człowiek, jako ten najdoskonalszy twór, jeszcze myśli i czyni sobie poddanym cały świat. Tylko szkoda, że owoce tego działania czasem wydają "zgniłe" owoce. Losy ludzkości są w rękach ludzi. Nawet jeśli "małżeństwo" homoseksualne miałoby dziecko pod opieką (hipotetycznie, bo żadnemu dziecku tego nie życzę) to ono z samego "chcenia" się nie weźmie. In vitro? Do tego jeszcze przejdziemy - ale moim zdaniem nie. Bo jeszcze tego by brakowało, żeby zaczęto "produkować" dzieci na zamówienie.

Naturze mówmy "tak", ale wynaturzeniom już "nie". I to nie tylko dlatego, że mieszkańców Sodomy i Gomory za podobne pomysły spotkała w dawnych czasach zasłużona kara.

wtorek, 20 września 2011

RTC w AVT2250 bez przeróbek

Komputerek AVT2250 jest dość skromnie wyposażony. Łatwo można go uzupełnić o zegar czasu rzeczywistego, co znacząco poprawia jego walory użytkowe otwierając przed użytkownikiem nowe możliwości.

Do "przeróbki" będzie nam potrzebny układ z rodziny TIMEKEEPER(R)RAM typu M48T18 lub M48T08. Wyjmujemy z podstawki U4 pamięć RAM, a w jej miejsce wkładamy układ M48T08/18. Zworkę JP2 trzeba ustawić w położenie "8k" ponieważ taki rozmiar ma TIMEKEEPER. I tyle by było "przeróbek". Nasz zegarek jest już zainstalowany. Gdzie on jest?

Układ TIMEKEEPER(R)RAM zachowuje się jak pamięć SRAM o pojemności 8kB. Różnica polega na tym, że ostatnich 8 bajtów nie odwołuje się do pamięci, ale do zegarka RTC. Jego rejestry są dostępne w przestrzeni Xdata komputerka pod adresami od RAM_addr+1FF8h do RAM_addr+1FFFh, gdzie RAM_addr to podstawowy adres naszej pamięci RAM ustawiony zworką JP3 (domyślnie 8000h).

Wykorzystanie układu TIMEKEEPER(R)RAM ma jeszcze jedną poważną zaletę w odróżnieniu od standardowej pamięci 6264. RAM razem z RTC są podtrzymywane bateryjnie. Wewnątrz układu jest malutka bateria litowa, która powinna wystarczyć na ponad 10lat działania podtrzymania przy nieobecności napięcia z zewnątrz. Teraz każdy program, który załadujemy do komputerka będzie zachowany do momentu, gdy załadujemy nowy. Szkoda, że to tylko 8kB...

Przyjemnej zabawy!

Dokumentację do układów M48T08/18 można znaleźć tutaj.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Piknik Lotniczy Żar 2011

Ten piknik jest jedną z imprez, które zawsze chciałem odwiedzić, ale jakoś nigdy nie dochodziło to do skutku. Czasem zapomniałem, to mi coś wypadło... I wreszcie się udało, ale tym razem pojechałem na lotnisko z nudów, żeby skorzystać z pięknej pogody. Trasa Kęty-Porąbka-Międzybrodzie Żywieckie to jakieś 45km w obie strony, więc w sam raz na wycieczkę rowerową. Przyznam, że rowerem było łatwiej się tam dostać z powodu korków w samym Międzybrodziu.

Atmosfera była taka sobie. Można było pooglądać nowoczesne samoloty akrobacyjne (i Gawrona PZL-101, którego konstrukcja ma już ponad 40 lat) , szybowce (była Diana 2a), coś zjeść i wypić. Cały hangar został zastawiony stołami i ławkami, tak samo płyta przed hangarem, ale mimo to nie było gdzie usiąść - tak wiele było ludzi. Były również budy z pamiątkami, cukierkami itp...

Oto niektóre z maszyn, które można było obejrzeć:




 

Podejść bliżej się niestety nie dało, bo co jakiś czas odbywały się straty i lądowania. Część trawiasta lotniska była odgrodzona siatkami, co nie przeszkadzało może w oglądaniu, ale nie było można sobie zrobić zdjęcia z tymi wspaniałymi maszynami.







sobota, 6 sierpnia 2011

Wspomnienie po CEMI

Wiem, że zakłady CEMI zostały zlikwidowane w 1994. To fakt. Okoliczności, w jakich do tego doszło, nie są jednak do końca znane. W opinii publicznej jest więcej plotek niż prawdy, a na dodatek komuś chyba zależało na tym, żeby prawda nie spotkała zbyt szerokiego grona odbiorców. Na temat nieprawidłowości związanych z upadłością tego zakładu traktował raport NIKu, który jasno wskazywał na liczne zaniedbania podczas prywatyzacji a potem likwidacji tej części Naukowo - Produkcyjnego Centrum Półprzewodników. Był on jakiś czas dostępny w internecie, ale zniknął i słuch po nim zaginął. Podobnie stało się z  artykułami prasowymi na ten temat...

źródło: http://cemi.vgh.pl
 Drugi "Cud nad Wisłą", o którym pisał profesor Wiesław Marciniak w "Audio-HIFI-Video" z marca 1989 nie wydarzył się, a nasi decydenci nie uznali przemysłu mikroelektronicznego za ważny filar nowoczesnej gospodarki. Fakt, iż produkcją podzespołów półprzewodnikowych w CEMI była zainteresowana ponoć nawet Motorola do dziś jest skrzętnie utrzymywany w tajemnicy. Ważniejsza była sprzedaż gruntu i wybudowanie w miejscu zakładów Galerii Mokotów...

Nie pisałbym o tym, ale nie rozumiem pewnej rzeczy. Skoro ITME, które było kiedyś częścią składową NPCP oferuje produkcję materiałów półprzewodnikowych dla elektroniki, to dlaczego, z równie dobrym skutkiem, nie można by z nich wytwarzać gotowych podzespołów w kraju? Przecież pod hasłem "elementy półprzewodnikowe" nie kryje się jedynie produkcja mikroprocesorów. Historia z niebieskim laserem pokazuje, że nie mamy gdzie produkować przyrządów opracowanych w polskich placówkach naukowych. Zamiast czerpać profity ze swoich odkryć odsprzedajemy patenty bo sami nie mamy jak z nich korzystać... Naukowcy narzekają na kiepskie fundusze na badania, podczas gdy na efektach ich pracy zarabia głównie kapitał zagraniczny.

źródło: Katalog ITME 2010
Nie ma się co łudzić, że któryś z wielkich przemysłu półprzewodnikowego nagle przyjdzie i zaproponuje budowę fabryki przyrządów półprzewodnikowych w Polsce. A poza tym... Znów sprawa mogłaby się rozbić o to, że import jest tańszy niż produkcja i koło by się zamknęło...

czwartek, 4 sierpnia 2011

68. Tour de Pologne: Lotna premia w Kętach

Tegoroczny, 68. wyścig Tour de Pologne był kolejną okazją do zobaczenia kolarzy w moim mieście. Radość była tym większa, że właśnie u nas miała miejsce wczorajsza lotna premia Fiata, która zaczynała się na ulicy Sienkiewicza, niedaleko dworca MZK.


Jak zwykle przybyło trochę ludzi, można było sobie kupić pamiątki z logiem Lang Team'u... Warto było tam iść, choć zasadniczy przejazd kolarzy trwał tylko kilka minut. Udało mi się zrobić trochę zdjęć. Robiłem aparatem w komórce i nawet niezłe wyszły. Szkoda, że obiektyw tego aparatu tak mocno zakrzywia perspektywę, ale taka już jego uroda.

              

Całe szczęście, że pogoda okazała się łaskawa dla kolarzy i od wczoraj świeci słońce. Aura nas ostatnio nie rozpieszcza bo lipiec był mokry do tego stopnia, że określono go nawet "lipcopadem".

czwartek, 21 lipca 2011

Cupl i GAL: Dobrana para

Mam ostatnio trochę więcej wolnego czasu i dlatego postanowiłem wreszcie spróbować tworzenia własnych scalonych układów cyfrowych. Nie, nie założyłem fabryki półprzewodników, ale do tego, żeby stworzyć własny wyspecjalizowany układ logiczny potrzeba  znacznie mniejszych nakładów środków.

Układy GAL nie są już żadną nowością. Ich starsze odmiany wykonane w technologii E2CMOS są ostatnim czasem sukcesywnie wycofywane z rynku na rzecz układów ispGAL i CUPLD. Ja miałem w swoich zapasach kilkanaście kostek GAL16V8 produkcji Lattice. Szkoda, żeby leżały, a poza tym potrzebowałem nowego układu GAL do emulatora EPROM AVT270. Oryginalna kostka padła w niejasnych okolicznościach po podłączeniu sondy emulacyjnej do płytki procesora AVT2250. To raczej dziwne, że podanie +5V na jedno z wejść powoduje wystąpienie zwarcia w GAL'u... Pozostaje domniemanie, że dostarczony układ był trefny. Na forach internetowych można znaleźć zapytania o wsad do tej kostki, ale samego wsadu nie ma...

Do stworzenia pliku JEDEC wykorzystałem pakiet Atmel WinCupl zawierający edytor, kompilator języka Cupl oraz bardzo wygodny w obsłudze symulator. Do kompletu przydał się jeszcze programator. Do zaprogramowania GAL16V8 wystarczy najbardziej zminimalizowana wersja GALBlasta, gdzie napięcie programujące podaje się z zasilacza laboratoryjnego. Opis można znaleźć tutaj.

Jak już wspomniałem, opis GAL'a napisałem w WinCupl oferowanym za darmo przez firmę Atmel za darmo. Trzeba się tylko zarejestrować. Zainstalować sobie ten pakiet z numerem rejestracyjnym i można używać pełnej wersji. Dla zainteresowanych link.

Do dyspozycji mamy teraz dwa programy. Pierwszy to WinCupl czyli edytor-kompilator. Za jego pomocą opisujemy co w naszym PLD będzie się działo. Dla przypomnienia: to nie jest żaden program! Za pomocą Cupl opisujemy zachowanie układu programowalnego, a na podstawie opisu kompilator generuje plik połączeń w matrycy GAL lub przepaleń w układach PAL (były kiedyś takie układy, programowalne tylko raz, dużo tańsze od GAL'i i dlatego stosowane w urządzeniach seryjnych zamiast nich).


Drugi program to symulator WinSim, którym możemy bez programowania kostki sprawdzić, co będzie robiło nasze "dzieło". Ułatwia życie, bo zaprogramowanie kostki zabiera chwilę. Jej testowanie przez zadawanie stanów wejść i badanie stanów wyjść jest dość kłopotliwe w praktyce. A tak pozostaje nam zaprojektować serię wektorów testowych zadawanych na wejścia, a WinSim wygeneruje dla nas przebiegi na wyjściach.


Zrzut wyżej pokazuje przebiegi dla GAL'a, który pracuje teraz w moim emulatorze. Wyniki są identyczne jak w tabeli w opisie kitu AVT270. GAL został potem zaprogramowany, a emulator sprawdzony i działa zgodnie z pierwowzorem. Czegoś się nauczyłem, a przy okazji zaoszczędziłem tych parę złotych za nowego, zaprogramowanego GAL'a z AVT. Nowa kostka nie "poszła z dymem" po dołączeniu sondy do podstawki EPROM'u w płytce komputerka AVT2250.

Mam teraz w zamiarze zmontowanie GALBlasta w pełnej wersji. Układ do emulatora jest układem kombinacyjnym. Za pomocą GAl'i i innych układów PLD można realizować również układy sekwencyjne...

sobota, 16 lipca 2011

Moje pierwsze cztery kółka: Renault Clio II

Zdałem prawo jazdy i szkoda by było marnować cenne umiejętności kierowania. Kupiłem auto. Moja maszyna to Renault Clio II z 1999r. Autko miejskie z trójką drzwi. 60KM na początek wystarczy. Szalonego przyspieszenia nie ma, ale nie ma problemu z "ciągiem" nawet gdy się do środka zapakuje 3 osoby i duże zakupy do bagażnika (odpowiednik czwartej osoby). Dynamika jest niezła, bo 1.2-litrowy benzyniak ładnie się wkręca na obroty. Nie jest to może limuzyna, ale w środku miejsca jest na tyle dużo, żeby nie trzeba było szturchać łokciem pasażera przy zmianie biegów ;-)

Niedawno był u mechanika, bo z racji przebiegu (123 tys. km) trzeba w nim było wymienić paski i płyn chłodniczy. Trzeba było wymienić tych parę rzeczy, bo rozrząd nie poczeka, a zwlekanie z tym to kuszenie licha... Tym zajął się mój kolega. Elektrykę szyb i radia naprawiałem sam. Zostały mi do zrobienia jeszcze światła przeciwmgłowe, które ktoś podłączył za pomocą kabli 0.2mm2 podczas gdy pobór prądu przez oba to ok. 8A. To jednak może poczekać. Reszta działa bez zarzutu, a maszyna "pali na dotyk" :-)

Auto moje, ale jeszcze ze starą rejestracją.
 Cena jest podobna jak dla Fiata Seicento 1.1 z lat 2003-2005, ale wyposażenie w Clio jest zdecydowanie lepsze. Atutem mojego egzemplarza był wykonany remont podwozia i wspawane nowe nadkola z tyłu.

Przy oglądaniu polecam zajrzeć pod spód, bo najczęstszym mankamentem oglądanych przeze mnie Clio były progi zjedzone przez rdzę oraz uszkodzone uszczelki misek olejowych lub/i pod głowicą.

sobota, 18 czerwca 2011

Przypadek

Zapuściłem trochę bloga, bo wiele się u mnie ostatnio dzieje, wiec może opowiem po kolei i w odcinkach. Jakiś czas temu byłem na koncercie amatorskiej orkiestry i konferansjer zacytował taki tekst:

"Przypadek to drugie imię Pana Boga"

Czyje to słowa nie wiem, ale myślę, że to prawda. Kilka miesięcy temu, bodaj w marcu odezwała się do mnie na Facebooku znajoma - Asia. Z czasem nasze sporadyczne pogawędki przeniosły się na GG i tam zaczęły się robić coraz częstsze. Właściwie rozmawialiśmy ze sobą codziennie, przeważnie wieczorami. Mniej więcej w jednym czasie zdawaliśmy egzamin na prawo jazdy i wtedy zaczęły się SMSy i razu pewnego... pierwsza prośba o przytulenie.

I któregoś dnia zostałem przez Asię zaproszony na wesele jej brata. Niby nic. Zwykła prośba o towarzyszenie jej przez dwa wieczory. Dwa dni wystarczyły, żeby się przekonać, że wszystko to, co niosły za sobą nasze elektroniczne kontakty, ma poważne przełożenie na rzeczywistość. Jak bardzo poważne?

Dziś jesteśmy parą i właściwie więcej, myślę, pisać nie muszę...



PS.I pomyśleć, że o wszystkim zadecydował "Przypadek"... ;)

poniedziałek, 16 maja 2011

Quad dla drugoklasisty

Wyścig na coraz droższe prezenty z okazji I Komunii Świętej trwa... Właściwie to I Komunia stała się jedynie przyczynkiem do prezentowych szaleństw. Wszystko w imię tego, żeby jedno dziecko nie było gorsze od drugiego. To właściwie najlepiej napędza całą tą "machinę": Jedni chcą się pokazać, jacy są szczodrzy, a drudzy, że nie są gorsi. I tak to zasypują dziewięciolatków całą masą rzeczy, które im tak na prawdę nie są potrzebne.

No chyba mi nikt nie powie, że drugoklasista potrzebuje komórki do załatwiania ważnych spraw, laptopa do pracy i ... quada do wyszalenia się. Ta ostatnia pozycja jest najbardziej szokująca, bo podobno w świetle polskiego prawa do kierowania pojazdem silnikowym z napędem spalinowym o pojemności do 50ccm potrzebna jest karta motorowerowa. Powyżej tej pojemności potrzebne jest już prawo jazdy. 

No właśnie karta motorowerowa! Maluch z drugiej klasy jej nie uzyska wcześniej jak w piątej klasie i co? I nic. Bo nasza policja nic nie robi, żeby ten przepis był egzekwowany. Maluchy sobie poszaleją gdzieś na bezdrożach, gorzej gdy coś się takiemu złego stanie. Bo niby kto go uprawnił do kierowania małym czterokołowcem? Nawet jeżeli był przy tym rodzic, to przecież nie jechał z małym. Właściwie nie mógł nic zrobić. I właściwie guzik w tym momencie z jego odpowiedzialności.

Odpowiedzialna ma być osoba za kierownicą, a nie przyglądający się rodzic! Szkoda, że dorośli o tym zapominają, decydując się na zakup quada w imię zasady "Zastaw się, a postaw się".

czwartek, 12 maja 2011

Krzyż sercański: W stronę serca, w stronę miłości

Wcale niedawno była Wielkanoc, a przed nią Wielki Post i rekolekcje. Z jednym z dwóch rekolekcjonistów udało mi się wtedy kilka razy porozmawiać. Jedną z pogawędek przerwały nam dziewczyny z Oazy prosząc księdza o krzyżyki. Chodziło im o krzyżyki sercańskie, takie jaki kiedyś nosiłem ja (nie mam go już, niestety, z powodu pewnej feralnej decyzji), a obecnie nadal nosi taki mój brat. Co jest takiego urokliwego w tym drobnym drewnianym krzyżyku? To, że jest w nim wycięte serce... Kapłan odmówił dziewczynom. Najwyraźniej miał ku temu powody.

Gdy kontynuowaliśmy rozmowę okazało się, że odmówił dlatego, że one nie wiedziały co to wycięte serce oznacza. Owszem, krzyżyk jako przedmiot jest ładny, ale tu chodzi o trochę więcej:  Co oznacza krzyżyk wiadomo, ale co oznacza ta serduszkowa dziurka?

To wycięte serduszko jest po to, żeby je zapełnić własną miłością.

Taki krzyżyk jest po części symbolem zobowiązania do życia w miłości bliźniego, chęci dzielenia się nią z każdą napotkaną osobą.

No cóż... "Gadżeciarstwem" księdzu zapachniało po prostu. Był jednak zaciekawiony skąd ja znam symbolikę tego krzyżyka. Cóż mogłem rzec? Przyznałem się, że miałem taki i dlaczego już go nie mam. Ksiądz zaproponował mi, żebym zostawił mu adres, że jak znajdzie chwilę, to mi wyśle plan rekolekcji wakacyjnych i razem z nim krzyżyk...

Minęło trochę czasu od tamtej rozmowy. Nawet myślałem, że owy ksiądz już o tym zapomniał, gdy wczoraj znalazłem w skrzynce na listy kopertę. W środku był niezbyt długi list, plan rekolekcji dla mężczyzn i jeszcze coś:
 
Dwa krzyżyki. To mniejsze jest takie jak przezroczysta wstawka w większym.
Parka..? Czyżby on coś przeczuwał?

poniedziałek, 2 maja 2011

Nieco absurdalna instrukcja obsługi

Z racji tego, że zapominało mi się wyłączać aparat odparowujący płyn na komary, zdecydowałem się na zakup zegara sterującego załączaniem takiego urządzenia w odpowiednich godzinach. Zegar bardzo ciekawy, można w nim zapisać 20 programów załączeń i wyłączeń na różne kombinacje dni tygodnia. Luksus po prostu...

Moją uwagę zwróciła instrukcja, a w szczególności rozdzialik o bezpieczeństwie, który pozwolę sobie zacytować:

"Dzieciom lub osobom, którym  brak wiedzy i doświadczenia  w obchodzeniu się z urządzeniem oraz osobom, które są ograniczone pod względem ich fizycznych, sensorycznych i duchowych możliwości, nie wolno obsługiwać urządzenia bez nadzoru lub wskazówek osoby odpowiedzialnej za ich bezpieczeństwo."

Nie rozumiem do czego przy używaniu zegara elektronicznego mają cechy duchowe osoby, która z niego korzysta... Wersja angielska mówi o poziomie intelektualnym i nie widzę związku między jednym a drugim. Cóż powiedzieć - tłumacz się pomylił. Instrukcja, jak i zegar zostały opracowane w Wielkiej Brytanii. Samo urządzenie zostało zmontowane w Chinach. Podobne, nawet ciekawsze błędy można znaleźć w (na siłę spolszczonych) instrukcjach chińskich produktów.

Powiem tylko tyle: wstyd i śmiech na sali!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Bezproblemowo (?!?)

Bezproblemowo - czy tak się w ogóle da żyć? Niedawno usłyszałem, że pewna osoba stwierdziła, iż teraz to ona nie ma już żadnych problemów. Bardzo ciekawe stwierdzenie. Od razu przyszło mi na myśl, że  "Ja też bym tak chciał". Chciałbym? To zależy z czego się bierze owa "życiowa bezproblemowość".

Źródłem permanentnej bezproblemowości mógłby być stan, w którym nic w naszym życiu wspomnianych problemów nie generuje, nie stwarza ich. Nie ma źródeł problemów. Po prostu stan kompletnej utopii, gdzie idealny porządek warunkuje równowagę całości świadka, w którym żyjemy. Celowo napisałem "idealny", bo nic na tym świecie takie nie jest! Chyba, że czyjś świat ogranicza się do czterech ścian, jego samego i niczego więcej (no i oczywiście to mu sprawia radochę).

Stan kompletnego wyizolowania od potencjalnych źródeł niepokoju mógłby być metodą na zapewnienie sobie bezproblemowego bytowania. Nie powiem, że tak się nie da zrobić. Przecież nikt nam nie karze się przejmować czymkolwiek, każdy problem można "wrzucić" do kąta i nic z nim nie zrobić. Gdy ktoś zwróci się do nas o pomoc, to przecież nigdzie nie jest napisane, że to nasz problem...

Ucieczka nie pomoże. Hałda trosk z zewnątrz kiedyś będzie tak wielka, że zwali się na "idealny bezproblemowy świat" takiej osoby. Zamiatanie wszystkiego "pod dywan" tez już nie pomoże, bo na kupce pod dywanem będzie się co rusz potykała... Trzeba będzie "posprzątać".

Bezproblemowo na pewno się nie uda.
Format człowieka widać po tym jak rozwiązuje problemy, a nie po tym jak je omija...

środa, 30 marca 2011

Anonim

Dziękuję wszystkim za gratulacje. Wczoraj stało się jeszcze coś. Pogratulowała mi osoba, która nie chciała zdradzić, kim jest... Trudno. Jeśli taka była jej wola, to nie będę próbował nawet szukać, czyj był numer GG, który mi się wyświetlił.

2011-03-29 19:14:43 :: *******
Gratuluję:)

2011-03-29 19:16:44 :: Piotr
a kto Ty jesteś, bo mi się sam nr wyświetla?

2011-03-29 19:16:54 :: Piotr
Dziękuję

2011-03-29 19:17:18 :: ********
nieważne:)

2011-03-29 19:17:37 :: Piotr
dla mnie ważne

2011-03-29 19:19:00 :: ********
uwierz, nie:)

2011-03-29 19:19:11 :: ********
miłego wieczoru:)

2011-03-29 19:19:25 :: Piotr
wzajemnie


Jedyne, co przypuszczam, to fakt iż ta osoba na pewno mnie skądś zna. Fakt faktem, niedawno miałem "małą" awarię GRUB'a, która poczyniła znaczne zniszczenia w moich zasobach, łącznie z utraceniem listy znajomych w AQQ. Kto się od tamtego czasu nie odzywał, a nie miałem jego namiarów gdzieś zapisanych, na obecnej liście się może nie znajdować. Ech...

wtorek, 29 marca 2011

Zielony listek

Jeden z moich kolegów,Paweł,  mówił, że z prawem jazdy to do czterech razy sztuka, bo sam zdawał cztery razy. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że coś w tym jest, bo też zdałem za czwartym razem. Piszę te słowa jako "żółtodziób" - w każdym razie, pozostało mi już tylko cierpliwie czekać na wydanie mi tego dokumentu. Zielony listek już mam, bo był w podręczniku do nauki jazdy :-)

Udało się za czwartym razem, ale to, że się powiodło jest owocem nie tylko mojej pracy.

Z tego miejsca chciałbym podziękować panu Stanisławowi za ciekawe wykłady z teorii, które świetnie zapadły w moją pamięć. 

Dziękuję mojemu instruktorowi, panu Bronisławowi, który jakoś wytrzymał ze mną 40 godzin jazd (10 miałem extra do 30 ustawowych) i zawsze służył radą gdy pojawiały się jakieś problemy. 

Podziękowania należą się też mojej rodzinie i znajomym, wspierającym mnie przy kolejnych podejściach: 

Rodzicom, mojemu bratu Darkowi, Eli, Ewelinie, Asi, Pawłowi i Jarkowi.

Jeszcze raz wielkie dzięki, za wszystko!!! :-)

czwartek, 17 marca 2011

Fukushima - prawdy i mity

I co teraz będzie?
Pytanie dość ogólne, ale znów nr 1 patrząc na to co się dzieje w elektrowni atomowej w Fukushimie w Japonii. Najbardziej dziwi mnie fakt, iż siłownię atomową zbudowano w miejscu, które delikatnie mówiąc, jest podejrzane geologicznie. Trzęsienia ziemi to nie nowość w tamtej lokalizacji. W tym przypadku trzęsienie ziemi spowodowało jeszcze falę Tsunami, która zalała wybrzeże i spowodowała, że po trzęsieniu ziemi nie można było w elektrowni uruchomić generatorów awaryjnych z silnikami diesla. To jest właściwie zasadniczy problem podczas zupełnego braku zasilania w obiekcie jądrowym. Gdy nie ma czym zasilać pomp chłodziwa zaczynają się prawdziwe kłopoty.

Uważałem Japończyków za naród światły i konsekwentny w działaniach. Trochę się myliłem...

Czytałem trochę o lokalizowaniu takich obiektów, takich jak elektrownie jądrowe i zawsze decydowała stabilność geologiczna gruntu, dostępność źródeł wody i potrzeba zapewnienia odpowiedniej przestrzeni ochronnej wokół obiektu na wypadek awarii. Tu było najwyraźniej inaczej... Wiem, że robiono badania wytrzymałościowe modeli budynków na trzęsienie ziemi, ale to, jak widać, nie pomogło.

Drugi Czarnobyl?
Media jak zwykle nakręcają spiralę paniki, a nawet histerii wśród ludzi. Po trochu przykładają się do tego "zieloni" forując swoje cudowne pomysły alternatywnych źródeł energii. W Chinach podobno zaczęto masowe wykupywanie soli kuchennej (jodowanej), bo podobno jej jedzenie chroni przed absorpcją jodu 131, co nie jest prawdą. Ludzie wykupują na aukcjach sprzęt radiometryczny. Tylko ciekawe po co? To są właśnie owoce atomowej paniki podsycanej przez pismaków. W Filipinach fałszywe SMS-y o radiacji szerzą panikę wśród ludności... Wyścigi na newsy, gdzie porównuje się zdarzenia z Fukushimy z katastrofą w Czarnobylu... Można się przerazić, zwłaszcza, że radiacji nie widać, a media o niej na okrągło nawijają.

Jeśli ktoś chce się dowiedzieć co się tak na prawdę stało w elektrowni w Fukushimie niech zaglądnie tutaj. Drugiego Czarnobyla nie będzie. Nie pozwala na to choćby konstrukcja tych reaktorów.

Gdyby kogoś interesowała energetyka atomowa to polecam stronę:

wtorek, 8 marca 2011

Dzień kobiet :-)

Życzenia wszystkiego najlepszego
wszystkim Paniom 
składa skromny zespół redakcyjny McPix Life w osobie mojej ;-)

PS. Kto powiedział, że to święto jest nieaktualne?

czwartek, 3 marca 2011

Mniejsze i większe zdrady

Troszeczkę zwlekałem z pisaniem na ten temat, ale nie chciałem o tym pisać wcześniej.

No to czym jest ta zdrada? 

Jak zajrzymy do słownika PWN to znajdziemy tam trzy znaczenia tego słowa:
  1. «działanie na szkodę narodu, kraju itp.»
  2. «niedochowanie wierności małżeńskiej lub partnerskiej»
  3. «odstąpienie od jakichś zasad, wartości, idei»
Właściwie z ostatniego z przytoczonych znaczeń wynikają pierwsze dwa. Zdradzić można na wielu polach. Współżycie poza związkiem jest zdradą fizyczną. Gdy ktoś utwierdza (ważne! utwierdza) drugą osobę w przekonaniu, że żywi do niej jakieś uczucia, a tak na prawdę nie czuje do niej nic, to mamy do czynienia ze zdradą emocjonalną. Oszukiwanie innej osoby oraz działanie na jej niekorzyść  np. prze pomówienia jest zdradą społeczną. I teraz coś dla polityków (ale nie tylko): Pokazywanie się w towarzystwie osób, których nie cierpimy, jakieś gesty, które podnoszą rangę społeczną danej osoby, stawiają ją w lepszym świetle (o "pustych" gestach już kiedyś wspominałem w poście Waga gestu), nie mające pokrycia w sposobie myślenia tej osoby, robione na pokaz - to też jest zdrada! Jest to zdrada relatywna.

Dużo tego... A teraz "Mistrzu! Skąd to się bierze?" Niestety nie ze sklepu... Najczęściej ze zwykłego samolubstwa lub egocentryzmu. Z chęci nawiązywania relacji łatwych, bez zobowiązań. Czasem z tego, że nie mamy siły i odwagi do stawienia czoła losowi. Są i gorsze przypadki np. gdy ktoś próbuje idealizować siebie w poczuciu tego, że zdradza, albo, już po zdradzie, pokazać, że jest ofiarą takiego stanu rzeczy. Do zdrady najczęściej posuwają się ludzie słabi, idący na skróty i Ci, którzy są wewnętrznie "nieuporządkowani".

Zdrada to inaczej kreowanie iluzji. Tylko po co to robimy, skoro gorzka prawda i tak wyjdzie na jaw?
Nie ma rozgraniczenia na mniejsze i większe zdrady. One są albo ich nie ma...

PS. Dziś mamy Tłusty Czwartek, więc nie pozostaje mi nic więcej jak życzyć Wam SMACZNEGO! :D

środa, 2 marca 2011

Gdy ktoś czegoś ode mnie chce...

... to wystarczy, żebym powiedział, że tego potrzebuje. Ostateczna decyzja, czy mu tego czy owego użyczę, pomogę w czymś zależy ode mnie. Rzadko jednak odmawiam - od cudów są inni (więksi... :)).

Wiem, wiem... Poprosić jest trudno, bo nie chcemy się narzucać ze swoimi problemami innym. Jest i druga strona medalu: Nie powiesz, nikt Ci nie pomoże. Całkiem możliwe, że osoba, którą się poprosi o pomoc sobie coś pomyśli o nas, ale to niekoniecznie musi być złe. Prośba o pomoc to w końcu również wyrażenie swojego zaufania do kogoś drugiego. No chyba, że ta "pomoc" to ma być odwalenie czyjejś roboty, bo temu komuś się nie chce do niej przyłożyć...

Ostatnim czasem dowiedziałem się, że uczelnia chce wykorzystać stację meteo zbudowaną przeze mnie jako pracę inżynierską do realizacji takiego sytemu w formie instalacji stałej (tamta była przewoźna). I na "chceniu" się na razie skończyło. Kazali mi się skontaktować z jednym z prorektorów, który jest podobno "żywo" zainteresowany realizacją takiego systemu. Problem w tym, że z owym człowiekiem, piastującym jakżeż ważne stanowisko, nie można się skontaktować. Ma dwa biura. Jego sekretarki nigdy nie widzą gdzie on jest, ale łaskawie odsyłają mnie do siebie na zmianę: rektorat - biuro prorektora na uczelni i na wspak.

Oczywiście prorektor liczy na moją współpracę, ale nie zostawi na siebie namiarów, choć wie dobrze, że spotkać się ze mną będzie musiał, jeśli mu na takim budowie takiego systemu zależy. Wydzwaniałem do niego przez ostatnie dwa tygodnie i... nic.

To teraz ja poczekam. Jak czegoś ode mnie chcą, to niech się zgłoszą :P

poniedziałek, 28 lutego 2011

Dlaczego mężczyzna potrzebuje chwil samotności?

Zanim przejdę do sedna sprawy chciałbym podkreślić, że "chwil", a nie permanentnej samotności. Żeby komuś przypadkiem nie przyszło do głowy, że nawołuję do jakiegoś "pustelnictwa". Jeśli ktoś o tym pomyślał to nie będzie o tym...

Potrzeba występowania samotnych chwil jest niejako zapisana w naturze faceta. Gdy został stworzony, to zanim pojawiła się w jego życiu kobieta - był sam. I to nam zostało... Czasem potrzeba nam się na chwilę odosobnić przez wyjście na ryby, jakieś majsterkowanie na warsztacie, wypad na lotnisko z modelem, samotny spacer itd. Na chwilę sami...

Jeśli ktoś oglądał film Czym się różni mózg kobiety od mózgu mężczyzny? to na pewno się uśmiał się, gdy się dowiedział, że facet ma coś takiego jak pudełko nicości. Z psychologicznego punktu wiedzenia, jest zdolny do wpadnięcia w stan zupełnego odcięcia od otaczającej rzeczywistości. Po co? Ano po to, żeby przez chwilę był sam niezależnie od tego co jest w około niego.

To jest nam po prostu potrzebne, choć dla kobiet bywa irytujące...

sobota, 19 lutego 2011

Zabawki dla nieco starszych: Fabryka FESTO

Producenci komponentów automatyki przemysłowej oprócz rzeczy przeznaczonych to poważnych zastosowań oferują coś jeszcze: zestawy szkoleniowe i demonstracyjne. Wczoraj miałem przyjemność "pobawić się" modelem fabryki "siłowników" pneumatycznych. Fabryka była niewielka. Składała się z czterech segmentów o łącznej długości ok. 3m. Zabawa fantastyczna! Zamiast rozpisywać się o tym jak co wygląda w tym zestawie edukacyjnym, zamieszczam kilka fotek.

Z grubsza to wygląda jak mała linia produkcyjna. Wszystkie elementy są montowane do stolików na "jaskółki". 


Korpusy "siłowniczków"  są pobierane z zasobnika i lądują na stole obrotowym. W zależności od koloru dokonywana jest jeszcze obróbka wiertarką (jak pamiętam, tylko czarnych, czy jakoś tak...).

 
"Siłowniczki" składa mały robot firmy MITSUBISHI (niech was nie zwiedzie logo FESTO na jego obudowie). W zależności od koloru korpusu wkłada do niego odpowiedni tłoczek (do srebrnych są mniejsze tłoczki), sprężynkę powrotną (jest tam taki automatyczny magazynek na nie) i zakręca pokrywki.


Gdy już mamy gotowy "produkt" to fajnie by było mieć "siłowniczki"  posortowane kolorami. Trudne do zrobienia? Ostatnia część to właśnie sortownica taśmowa.


Takie laborki lubię... Cała fabryka do tanich zabawek nie należy (koszt to ok. 300 tys. zł). Moja uczelnia wzbogaciła się o fantastyczny sprzęt, zwłaszcza, że każdy z 4 segmentów posiada osobny układ sterowania ze sterownikiem PLC S7-300. Część napędów jest pneumatycznych, choć są i elektryczne (nie mówię o robocie, bo tam są serwonapędy). Na razie fabryka czeka na oficjalną "premierę".

wtorek, 15 lutego 2011

Nieszczęśliwość

Ostatnim czasem wpadło mi ręce ciekawe nagranie. Jego tematem było to, dlaczego czujemy się nieszczęśliwi. Temat skomplikowany, bo jednemu do szczęścia trzeba czegoś takiego, drugiemu czegoś innego. Jednemu więcej, drugiemu mniej. Różni jesteśmy...

Najczęściej jednak stajemy się stajemy nieszczęśliwi z powodu sobie samych. Dziwne? Dziwne, ale prawdziwe. W znakomitej większości przypadków czujemy się nieszczęśliwi właśnie z powodu własnych niespełnionych ambicji, marzeń. Z powodu tego, że nasz los nie potoczył się po naszej myśli, czasem stało się coś zupełnie przeciwnego... Życie, po prostu życie. Czasem trudno jest się pogodzić z porażką, a myśl o niej zaczyna wpływać coraz bardziej na to, że boimy się stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Czujemy się beznadziejni, akceptacja samego siebie gdzieś zanika...

Trzeba iść dalej. Ponazywać sobie wszystkie przyczyny i skutki, wyciągnąć wnioski, stwierdzić co trzeba zmienić, co można zostawić tak jak jest, wstać i iść. Możliwe, że trzeba będzie zmienić drogę, zostawić swoją przeszłość na innym torze.

Zbyt długo zwlekałem z ruszeniem z miejsca. Bałem się, że coś stracę. Ostatni miesiąc pokazał co jest czym, choć są i tacy co oskarżają mnie o "czystki". Ten czas niezbyt permanentnego odosobnienia pozwolił mi przemyśleć kilka spraw jeszcze raz.

To co jest prawdziwe niech zostanie, a to co jest iluzją niech przepadnie.

Moje "niewiele" to czasem "zbyt wiele" dla innych. Tylko dlaczego "zbyt wiele" wymagane przez mnie to "drobnostka" gdy wymaga ktoś inny? No właśnie...

Czy jestem szczęśliwy? Trochę tak i trochę nie. Z tą drugą częścią to powiedziałbym, że bardziej niespełniony jak nieszczęśliwy.

sobota, 12 lutego 2011

Walentynki: Czy na pewno są takie niepotrzebne?

Świąt różnej maści mamy od groma: bardziej i mniej potrzebnych... Na facebook'u ostatnio wpadłem na stronę Nienawidzę Walentynek. Jakoś tak bez skrupułów kliknąłem "kciuka". Jednak jedna rzecz mnie zastanowiła: czy to święto jest na prawdę takie durne i zbędne?

Fakt faktem, jak się kogoś kocha, to każdy inny dzień roku jest dobry do okazania uczuć. Właściwie wtedy Walentynki mogłyby być każdego dnia. W błędzie są Ci, którym się wydaje, że 14 lutego to jedyna okazja.Z drugiej strony taka "odgórnie" wyznaczona data jest czymś co może przycisnąć opornych i tych co się wstydzą okazać co się w nich kryje. Takie małe wymuszenie sprężenia się...

Piękno tego święta zniszczyła komercja. Co roku robi się wielkie wyścigi zakupowe z okazji Walentynek, promocje itd. Wiem, że każdy chce zarobić, ale... Fakt, że jest to święto, które "przywędrowało" z USA jest, myślę, mało ważne. Czy ktoś pamięta skąd się wziął Dzień Kobiet? (odpowiedź jest na tym blogu ;-)).

"Kciuk" zostawał cofnięty.

Wszystkim zakochanym życzę jak najwięcej miłości zawsze, nie tylko 14 lutego :-)

PS. Wiem, że to za dwa dni :-)

poniedziałek, 7 lutego 2011

Suma wszystkich strachów na papierze

Robiąc porządki natrafiłem na pewne znalezisko. Z jednego z zeszytów "do wszystkiego" wypadł plik zapisanych kartek. Zapisanych pytaniami wyrażającymi wiele z moich wątpliwości dotyczących tego co działo się w moim życiu kilka miesięcy temu. Przyznam, że trochę tego było... kilkaset.

Nie zdobyłem się na ich przeglądnięcie. Dobrze wiem, co tam było napisane. W gruncie rzeczy nie warto do tego wracać, bo to jedynie suma wszystkich strachów tamtego czasu. Bardzo szybko doszedłem do wniosku, że dla świętego spokoju powinienem owe papiery zniszczyć i to jak najszybciej. Szkoda wracać do czegoś, czego niema i na dodatek można powątpiewać, że kiedykolwiek istniało.

(źródło: http://foto.moon.pl/zdjecie/2746/tytul/plomienie)
Los kartek podzieliło jeszcze pewne zdjęcie, którego też już nie chcę mieć, a które jakimś cudem się ostało między innymi rzeczami. Relikt cudownej iluzji...

Na szczęście ogień nie oglądał się na nic i strawił wszystko jak leciało, nawet ramkę ze zdjęcia - jej też mi już nie było szkoda.

99 TO EX YL
Over...

sobota, 5 lutego 2011

Wariacje z podawaniem ręki w tle

Może to się wydawać dziwne, ale do dziś spotykam bardzo komiczne sytuacje dotyczące właśnie podawania sobie rąk na powitanie. Jest to poważna sprawa, bo jak widzę różne "wariacje" obyczajowe na ten temat to, szczerze mówiąc nie wiem czy mam się śmiać, udawać, że nie widzę czy zwrócić uwagę.

Był w swoim czasie u nas na parafii pewien ksiądz, który prowadził scholę dziewczęcą. Same znajome osoby. Przechodząc raz koło takiej gromadki dziewcząt, po przywitaniu się, zostałem zapytany przez owego duchownego, dlaczego z kolegami witam się podając im rękę a z dziewczynami nie i z nim też nie... Oj gorzka była jego mina, gdy wytłumaczyłem owemu zgromadzeniu, że to kobieta powinna wyciągnąć rękę do uściśnięcia pierwsza. Ksiądz nie ucieszył się gdy się dowiedział, że to samo się tyczy jego, jako że jest starszy ode mnie. Od tamtego czasu, zawsze gdy mnie widział wyciągał do mnie "grabulę" do przywitania.

Dlaczego kobieta, starszy i przełożony pierwsi wyciągają rękę. To taki wyraz szacunku. Po prostu nikt im nie karze się z witać w ten sposób. Znam kilka dziewczyn, które przestały podawać rękę chłopakom po tym, jak oni je zaczęli całować w rękę. Mimo, że ten obyczaj zanika, nadal uważam, że jest to uroczy wyraz poszanowania kobiety... [ktoś kiedyś powiedział, że to zaściankowe brrr....]

Ten obyczaj zanika, ale jak widzę nastoletnich chłopców wyczekujących przed dziewczynami na uściśniecie im dłoni to mnie na prawdę skręca w środku. Ostatnio jeden z moich "światłych" znajomych, młodszy ode mnie o tyle, że starczy wyskoczył z łapką najpierw do mnie (~ujdzie) a potem do grupki dziewczyn, z którymi stałem i rozmawiałem. Koleżeństwo? OK! Ale utrwalanie takich zachowań doprowadzi kiedyś tego młodego człowieka do sytuacji, po której zostanie tylko wstyd...

No dobrze. Jest taka sytuacja, gdy młodszy czy starszy to nie ma znaczenia: Kiedy byłem na praktykach, pracownicy na to nie patrzyli, kto starszy. Nikt jednak nie ośmieliłby się podać ręki pierwszy przełożonemu...

czwartek, 3 lutego 2011

Sesja i "współczynnik miłosierdzia"

Jest taki dowcip: "Czym się różni teściowa od terrorysty? Z terrorystą czasem można negocjować!" Nie będzie jednak o teściowej ale o innej kobiecie, z którą mam pewien przedmiot. Wszystko to by było nic, ale kręcenie z zaliczeniem projektu z tego przedmiotu to taki cyrk, że czasem to ręce opadają. Zmiana warunków zaliczenia w ćwierci sesji! Kompletny idiotyzm! Do tego chorobliwa nieustępliwość na każdym kroku...

Sama właściwie nie wie czego chce, a to już prawie jak gwarancja niezbyt precyzyjnych reguł gry. Do tego jej "współczynnik miłosierdzia" równy w przybliżeniu 0 (czytaj "zero"). I nie da się jej przemówić do słuchu, że tak się nie robi. Ciekawe, że teraz jakoś się nie zasłania przepisami, dziekanem itp.

Do tego największy "dekiel" z mojej grupy, który w gorliwości swojej ową kobietę rozsierdził do takiego stopnia, że nawet wspomniana kiedyś wytrzymałość materiałów, którą  zaliczałem w czterech "aktach", okazała się pestką. W końcu to on "zagrzmiał" do szefowej, żeby się określiła w sprawie, która podobno była załatwiona z prowadzącym przedmiot (tym z którym nas czeka egzamin). Właściwie to cały ten pasztet jest  zasługą tego jednego kolegi...

Nadgorliwym mówimy stanowczo NIE!!!

Żeby jakoś dożyć końca sesji w "jednym kawałku"... O tym tylko marzę, tylko śnię...

wtorek, 1 lutego 2011

Samsung ML-2010: Gdy drukarka przestaje widzieć papier...

Mamy czas sesji, zaliczeń, oddawania różnych projektów. Drukarka jest w tym czasie "niespotykanie potrzebnym" urządzeniem, bo wiele materiałów jest dostępnych w formie elektronicznej. Dokumentację do projektu oddaje się w formie papierowej.

W tym czasie wytężonej pracy moja laserórka odmówiła posłuszeństwa w dość nietypowy sposób. Nawet po włożeniu do podajnika maksymalnej ilości papieru. cały czas świeciła się czerwona dioda oznaczającą błąd...

Co zrobić w takim przypadku, gdy drukarka nagle przestała "widzieć" papier? Trzeba dokonać małego zabiegu.
Potrzebne będą: śrubokręt krzyżykowy 4..5, pędzel kosmetyczny.

1. Wyłączamy drukarkę z sieci i odłączamy od niej wszystkie kable. Wyjmujemy papier z podajnika - będzie przeszkadzał przy jej przenoszeniu.

2. Ustawiamy drukarkę na stole tyłem do siebie. Jest tam taka pokrywa, która wystaje dość znacząco. Po jej bokach znajdują się gniazda. Dwie śrubki po bokach wykręcamy, a pokrywę zdejmujemy - ostrożnie! Najtrudniej jest wyciągną zatrzask w okolicy złącza Centronics (tego z "łapkami").


3.Gdy już uporaliśmy się ze zdjęciem pokrywki mamy przed sobą całą elektronikę naszej drukarki. Po kilkuletnim użytkowaniu na pewno zebrało się tam dużo kurzu i innych śmieci. Obie płytki delikatnie odkurzamy pędzlem ze szczególnym uwzględnieniem transoptora szczelinowego pełniącego rolę czujnika papieru. Jest on ulokowany na płytce z lewej strony na dole.




4.Zakładamy pokrywę i podłączmy drukarkę do sieci. Wkładamy papier - taką warstwę ok. 5mm. Powinna się zapalić zielona dioda. Dla pewności można wydrukować stronę testową przyciskając przez klika sekund przycisk Cancel.

5. Jeśli test wypadł pomyślnie wyłączamy drukarkę z sieci i wkręcamy śrubki. Podłączamy drukarkę do komputera i to właściwie koniec naprawy.

Problem z czujnikiem wziął się najprawdopodobniej z tego, że drukarka zasysa powietrze z tyłu obudowy. Wciąga w ten sposób do siebie wszystko co się znajdzie w jej pobliżu. Moja drukarka ma 4 lata więc nie jest to dziwne, że w środku pojawiły się "koty" ;-)

wtorek, 25 stycznia 2011

Facebook: Cisza na forum

Od kiedy posiadam konto na facebook'u widzę pewną ciekawą zależność. Jest pewna grupa osób, które namiętnie wertują wszelkie linki i inne materiały, które tam zamieszczam. W sumie po to one są. Nikt jednak nie wypowie się o nich tam, na miejscu. Nie kliknie nawet "Lubię to", żeby po sobie nie zostawić śladu, jakby to miało wywołać jakieś konsekwencje...

Najśmieszniejsze jest jednak to, że wiele z tych osób, pod moją nieobecność, "trąbi" potem przed całym światem, co oglądało i jakie było jakościowo, jakie są opinie w temacie. Jak to w takim razie jest? Czy to aż takie trudne przyznać się do własnego zdania?

Podejrzewam, że dlatego wiele osób w swoich kontaktach ucieka w internet, bo tam pozostają anonimowi. Ich zdanie, nawet jeżeli zostanie przedstawione, będzie opatrzone, co najwyżej, jakim nick'iem lub "anonimem". Na facebook'u anonimowości zachować się nie da. Tam figurujemy jako konkretne osoby, co poniekąd tłumaczy takie zachowania, jak przytoczone wcześniej.

Wstydzimy się siebie samych a może chcemy coś ukryć przed znajomymi? A może takie coś jak niżej parzy?..

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Małe dziecko czyli ja też tak chcę, bo ktoś tak ma

Ostatnio miałem przyjemność z pewnym 17-letnim "jegomościem", który cały czas nawijał o swoich aspiracjach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden fakt, który łączył je wszystkie razem: żaden z tych pomysłów nie miał w sobie za grosz oryginalności. Wszystkie one wynikały z tego, że jego znajomi działają w różnych organizacjach, gdzieś rozwijają swoje zdolności więc niby dlaczego on miałby być gorszy? Kropka w kropkę wszystko tak samo jak inni.

Właśnie to jest dobre pytanie: czemu nie mając wszystkiego tego co mają inni. on czuje się gorszy? Czemu zawsze szuka tylko tam, gdzie ktoś już przetarł szlak?

Asekurant? Tak jest być może bezpiecznej, ale nie ma dwóch identycznych osób. Przecież każdy z nas stanowi na swój sposób pewną indywidualność i nie zawsze to co jest najlepsze dla innych jest najlepsze dla nas. A może owy osobnik działa tak jedynie z powodu zazdrości? Małe dzieci zachowują się bardzo podobnie: jak jedno ma zabawkę a drugie nie. Wtedy, w konsekwencji zazdrości, to drugie zaczyna "urabiać" rodziców żeby się zgodzili na zakup takiej samej lub nawet lepszej zabawki. Sytuacja jest podobna, jak wcześniej.

Uprzedzałem już kiedyś przed pochopnym wyborem kierunku studiów... To, że dziewczyna, z którą się prowadza studiuje jakiś kierunek, to nie znaczy, że jest to "żelazny" argument, wedle którego on ma studiować to samo, na tej samej uczelni. Wręcz brzmi to jak dobry żart, lecz przez życie napisany...

niedziela, 9 stycznia 2011

Dawnych wspomnień czar: Film "KOŚCÓŁ - przez ludzi dla ludzi"

Byłem dziś na premierze filmu dokumentalnego w reżyserii Marka Flisowskiego:

KOŚCIÓŁ
przez ludzi dla ludzi

opowiadającego o powstaniu Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kętach na osiedlu. Film opowiada o trudnych początkach powstania parafii, budowie kościoła i całej drodze jaką trzeba było przejść aby dojść do stanu obecnego.

Jak na dokument przystało, nie zabrakło wspomnień i opowieści. Przyznam, że aż mi się momentami łezka w oku kręciła, bo wiele z wydarzeń, które zostały przytoczone pamiętam osobiście, jak choćby plac budowy kłębiący się deskami i prętami zbrojeniowymi, Msze w kaplicy, pierwsze Msze Św. w kościele, dywany na podłogach, prace porządkowe...

Tak się jakoś składa, że od swojej parafii jestem rok młodszy, a dokładnie od tego roku, w którym rozpoczęło się użytkowanie kościoła przystąpiłem do służby liturgicznej. "Załapałem się" jeszcze na ostatki służenia w kaplicy, gdzie dziś jest sala Świętej Rodziny...

Cały materiał pokazuje jak ciężka praca wielu ludzi przerodziła się we wspaniałą Świątynię. Szkoda tylko, że uczęszcza do niej coraz mniej ludzi. Na samej premierze tłumów nie było: nawet w głównych nawach nie wszystkie miejsca były zajęte.

Sam film jest zrealizowany w dość spokojnej konwencji, ale przyznam, że do nudnych nie należy.
Polecam.

PS. Film jest dostępny na płytach DVD.


PS1. WOW! Szczęśliwiec z nr IP 109.X.144.X ustrzelił tycha :-D

piątek, 7 stycznia 2011

Wykładowcy z powołania

Mój czas bytowania na uczelni powoli dobiega końca. Został mi jeszcze jeden semestr. W ciągu swoich studiów spotykałem różnego rodzaju wykładowców: bardziej i mniej utalentowanych w przekazywaniu swojej wiedzy. Byli tacy, którzy z pasją opowiadali o swojej profesji w taki sposób, że przygotowanie się na zaliczenie materiału z ich przedmiotu było proformą. Wystarczyło uważnie słuchać i notować. Niestety są też tacy, co swojej wiedzy "sprzedać" nie potrafią, lub robią to w sposób co najmniej nieudolny...

Ta druga grupa najbardziej zniechęca do czegokolwiek. Sam mam w tym semestrze przedmiot dotyczący bezpieczeństwa i jakości w procesach wytwarzania, gdzie prowadzący przynudza w taki sposób, że nawet nie wiadomo czego się spodziewać na zaliczeniu. Niby chciałby wtrącić czasem jakiś żart, historyjkę rodem z PRL-u, ale i tak trudno nie usnąć na jego zajęciach, mimo iż trwają tylko godzinę...

Prawdziwą szkołą przetrwania okazała się wytrzymałość materiałów. Wg prowadzącego wszystko jest zawsze proste, łatwe i oczywiste, tylko z jakichś "niezbyt jasnych" powodów kolokwium oblało 100% grupy, którą prowadzi. Najdziwniejsze jest to, że tego człowieka to cieszy... Ten fakt  tylko świadczy o jakości jego zajęć i przekazu wiedzy, a także bardzo źle świadczy o samym wykładowcy.

Nie każdy jest wykładowcą z powołania...

wtorek, 4 stycznia 2011

Zdrowy egoizm: sztuka dawania i przyjmowania

Egoista? Każdy z nas jest nim po trochu. W sumie, gdyby tak przestać zupełnie myśleć o sobie, to doprowadziłoby nas to chyba do zatracenia. Trudno sobie wyobrazić kogoś, kto przestał szanować siebie zupełnie, tylko po to, żeby wszystkim na około było dobrze. Bycie taką "Matką Teresą" (z całym szacunkiem dla niej), która patrzy tylko na potrzeby innych i niczego od nich nie wymaga jest owszem piękne, ale to nie jest sposób na życie. Altruistą można być, ale bez przesady.

Można oczywiście być kompletnym egoistą i patrzeć tylko na siebie, nie widzieć świata poza sobą. Takie zapatrzenie w siebie, swoje ambicje, cudowne plany to chyba najlepsza droga do samotności. W świadku takiego egoisty funkcjonuje tylko on sam. Niczego nie chce z siebie dać, ale zawsze ma jakieś wymagania wobec innych. Czasem kosmicznie wyśrubowane...

Zdrowy egoizm? A i owszem. To chyba jest najlepsze rozwiązanie. Trzeba jednak umieć dawać i brać. Nie mam na myśli wymagania cudów do innych.Zwykłe liczenie się z innymi osobami, ich zdaniem, wzajemność w relacjach. Gotowość do niesienia pomocy, ale również umiejętność proszenia o nią. Dążenie do kompromisu... Taki stan równowagi pomiędzy braniem i dawaniem w różnych aspektach życia.

Brak wymagań w relacjach międzyludzkich prowadzi do jednostronności tych relacji w dłuższym wymiarze czasu. Bezwzględny altruista "wychowa" sobie w ten sposób "na własnej krwi" egoistę. Chyba nie muszę pisać co się stanie, gdy ten pierwszy poczuje się wykorzystywany i zakręci kranik z "dobrem" albo się obudzi w nim asertywność, no nie?

Jak to jest z tym braniem? Znam osoby, które zawsze stroją fochy, gdy się im przyniesie jakikolwiek upominek z jakiejkolwiek okazji. Takie sytuacje są dość kłopotliwe dla dającego, gdy ktoś mu daje do zrozumienia, że niczego od niego nie chce, a on jak głupi stoi i właściwie nie wie co ma zrobić. Albo, gdy ktoś potrzebuje pomocy, ten co może jej udzielić się pojawia z propozycją jej udzielenia i nagle cudownie pomoc nie jest już potrzebna (ale tylko oficjalnie, bo jest potrzebna i to czasem nawet bardzo). Taka demonstracja, że się "obejdzie bez...". Przykre, ale prawdziwe i występuje w przyrodzie.

To moje postanowienie noworoczne: zaszczepić sobie więcej zdrowego egoizmu.

PS. Zapomniałem, a to jest pierwszy post w tym roku :-) Wszystkiego naj... naj...