Witam na moim blogu.

Życzę przyjemnego wertowania moich przemyśleń. Zapraszam do komentowania.

wtorek, 28 grudnia 2010

Podsumowanie roku 2010 - lista przebojów ;-)

Koniec roku się zbliża, więc wypadałoby zrobić jakieś małe podsumowanie tego co się działo w moim kramiku. Zacznijmy od 10 najpopularniejszych tematów:
  1. Dlaczego Oaza uważana jest za sektę skoro nią nie jest?
  2. Dożynki w Witkowicach
  3. Mały Książę 
  4. Nie chcę Cię znać, ale... Cię pozdrawiam 
  5. Mądrze się gniewać...
  6. Pożegnanie z Oazą młodzieżową Ruchu Światło - Życie  
  7. Dalekopis, terminal, Hyper Terminal
  8. Czas zagoi rany...
  9. Nadzieja matką głupich... 
  10. Szkoła średnia i co dalej?
Jak widać u szczytu uplasował się temat, który już w zapowiedziach był kontrowersyjny. Szczególnie martwi mnie duża ilość zapytań na google.com w stylu:

czy oaza to sekta
oaza sekta
czy ruch światło życie to sekta

Pozostawiam to bez komentarza. Świadczy to jedynie o skali problemu...

Jak już jesteśmy przy zapytaniach to najpopularniejsza dziesiątka wg google.com wygląda następująco:
  1. chińskie badziewie
  2. dożynki w witkowicach
  3. śmieszne polskie komedie
  4. dalekopis mikroprocesorowy
  5. bycie potrzebnym
  6. czas zagoi rany
  7. stare kupony lotto
  8. aparatura hype aviator 4
  9. czy oaza to sekta
  10. miłość a przyjaźń różnice
Jak widać chińszczyzna nas zalewa... Tak poważniej patrząc, to jest to tylko dziesiątka najpopularniejszych zapytań - lista baaardzo była długa.

Z lików został zdjęty blog Eweliny (Ew), który niestety tajemniczo niknął z sieci, a szkoda.

Dziękuję stałym czytelnikom za odwiedzanie bloga, a w szczególności:

bastkowi, doktorowi, Nadziei , Ew, Akularnicy 
oraz 
"anonimkom"

Ktoś w końcu naklikał przez te pół roku dziewięć setek wejść i blisko półtora tysiąca wyświetleń.
Ostatnio nie mam tyle czasu na "dzierganie" nowych postów z powodu studiów. Poprawię się w Nowym Roku ;)

Wszystkiego dobrego!

czwartek, 23 grudnia 2010

Życzenia

Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia
życzę Wam, Moi Drodzy,
abyście mogli je spędzić w gronie swoich bliskich,
Bożego Błogosławieństwa na co dzień,
Dużo wiary w siebie,
Spokoju ducha,
i spełnienia marzeń, nawet tych najskrytszych
               
                                                                              Piotr 
    
Do zobaczenia w Nowym Roku 2011!!!
        
PS. Wiem, że bardziej właściwa byłaby szopka, ale do tej pory jakoś nie radzę sobie z modelowaniem twarzy w 3D ;-)

                                 


czwartek, 16 grudnia 2010

Spotkanie Wspólnoty Ewangelizacyjnej RŚ-Ż: grudzień

W zeszłym miesiącu nie byłem na spotkaniu, bo się rozchorował nasz "szofer" (tak Jarek sam siebie nazwał i na razie tak zostało :). To spotkanie było jednak inne niż poprzednie. Było to spotkanie o charakterze "rodzinnym". Nie odbyło się w Hałcnowie, lecz w domu Broni i Krzyśka, naszych odpowiedzialnych.

Skład był jakby wyjściowy, choć pojawili się nowi ludzie. A jak już się pojawili to wręcz wypadało się "pochwalić" tym jak się ma na imię, czym się zajmujemy na co dzień, czy żyjemy, co nas cieszy a co martwi. I tak jak siedzieliśmy w kręgu i opowiadaliśmy o sobie kolejno, każdy na koniec sobie składał życzenia. Spytacie dlaczego? Zwykle jak składamy komuś życzenia, a go nie znamy to są one takie szablonowe. Nie wiemy czego ta osoba tak na prawdę pragnie. To też jest element poznania drugiego człowieka. To było tak na początek...

Dorośli też lubią zabawy. Dobraliśmy się w pary i jeden drugiemu przyczepił kartkę z rzeczownikiem, który sam własnymi siłami musiał wymyślić. Osoba, która miała tą kartkę przypiętą miała ten wyraz zgadnąć na podstawie pytań zadawanych innym osobom. Odpowiedzi na pytania miały być "tak" lub "nie". Bożeno! Nie wiem jak głęboko w mojej duszy kopałaś oczami, że aż błogości się w niej doszukałaś! To właśnie dumnie brzmiące słowo "BŁOGOŚĆ" miałem napisane na plecach. Ciężko było zgadnąć, oj bardzo ciężko. Podobno to we mnie widać... Ja nie widzę. Chyba mam popsute lustro (?!?)

O tym czego sobie życzyłem być może napiszę, ale to niech poczeka do Świąt.

Na koniec była wspólna modlitwa, potem rozmowy i wyprawa do domu z małym przerywnikiem w postaci pchania białego Yarisa na zaśnieżonym podjeździe.

Wróciłem do domu jakiś taki podbudowany i tak na prawdę nie wiem czemu... Może dlatego, że wreszcie obyło się bez typowych "części ruchowych" a wszyscy zamiast się zajmować tylko swoimi "lokalnymi" sprawami, wreszcie zauważyli, że istnieje jakaś reszta świata, z którą da się po ludzku pogadać o życiu.

wtorek, 14 grudnia 2010

Mąż zaufania

Nie będzie jednak o wyborach. Ten temat uważam za jak najbardziej zamknięty. Ostatnim czasem zdarza mi się, że ktoś mnie prosi o to, żebym był przy jakiejś rozmowie tylko dlatego żebym po prostu był, bo się on się czuje wtedy pewniej. Dziwne czy zupełnie normalne? Oto jest pytanie...

Owszem, gdy jest się z kimś znajomym, to buduje się w nas choćby odrobina pewności siebie. Wątpliwa to jednak przyjemność, gdy się bierze przy takiej rozmowie pośrednio udział w praniu czyichś brudów. W każdym razie nie noszę ze sobą korków do uszu, żeby nie musieć słuchać samej rozmowy, która i tak mnie nie dotyczy. Tajemnicy dochować potrafię, ale samo uczestniczenie w takich sytuacjach powoduje we mnie poczucie niezręczności. Nie lubię się mieszać w nieswoje sprawy, bo potem się zdarza, że niepotrzebnie "figuruję w ich aktach".

Z drugiej strony gdy ktoś mnie prosi o bycie "mężem zaufania" to trudno mi odmówić takiego wsparcia - taki mały paradoks. Odmowa byłaby czymś w rodzaju stwierdzenia: "Mam Cię w nosie". Co najwyżej, czasem próbuję przekonać proszącego, że to w cale nie jest takie konieczne. Zwykle trafiają mi się jednak uparciuchy, których się nie da nijak do tego przekonać i ... dalej jest jak wyżej.

To, że ludzie mi ufają mnie cieszy, ale...

niedziela, 12 grudnia 2010

Nowy link: digitria.wordress.com

Wreszcie się skusiłem na zrobienie czegoś z publikowaniem moich prac artystycznych. Część z nich pojawiała się na tym blogu, ale żeby go nie zaśmiecać za mocno obrazki dodawałem w dość małej rozdzielczości, żeby tylko wspomnieć, że coś się nowego pojawiło w moim portfolio. Od tej pory efekty moich graficznych działań będzie można oglądać na blogu


Tam znajdziecie rysunki w nieco większej niż do teraz rozdzielczości. Oczywiście nie zamieram rezygnować z ilustrowania postów na tym blogu, który teraz czytacie. Rysunki, jeśli będą, to znajdą się do nich odpowiednie odnośniki. To oczywiście zależy od tego, czy coś mnie natchnie;-) Sami wiecie jak to jest: nic na siłę. Czasem nawet "od pomysłu do przemysłu" jest dość długa droga. Niniejszym zapraszam do zaglądania, choć stali bywalcy mcpixlife.blogspot.com widzieli w zasadzie wszytko, co tam w tej chwili "wisi". Link do galerii jest dostępny w Linkowni:

środa, 8 grudnia 2010

Różnica między miłością a przyjaźnią

Pewien dominikanin przeprowadził wśród swoich podopiecznych ankietę, w której umieścił dwa pytania: "Co to jest miłość?" i drugie "Co to jest przyjaźń?". Zgodnie ze swoimi przewidywaniami trzymał podobne odpowiedzi na jedno i drugie pytanie. Czy to źle, że tak się stało? Stało się bardzo dobrze, bo miłość i przyjaźń mają swoją część wspólną. To w takim razie gdzie jest różnica? Jest i to znacząca:

Miłość jest doskonałą formą przyjaźni!!!

Gdy to usłyszałem, przyznam, że stanęła mi przed oczami pewna osoba, z którą jakiś czas byłem związany, już nie jestem, ale obiecaliśmy sobie, że zostaniemy przyjaciółmi. Obiecaliśmy sobie, a rzeczywistość pokazała, że ta osoba do dziś się dziwi, że moja relacja do niej jest zasadniczo podobna (podobna, a nie taka sama) do tej, którą kiedyś budowaliśmy. Ja nie widzę tu nic dziwnego... Czyżby znowu konflikt spojrzeń na świat? Od momentu rozstania zleniwiałem mocno, bo wcale mi się nie zbiera na spacerki po spalonej ziemi objętej zasięgiem jej systemu automatycznego kierowania ogniem rakietowym. Tam można tylko jakąś "zabłąkaną inaczej" rakietą oberwać a na to szkoda zdrowia.

Wracając do tematu: różnica w miłości jest tatka, że dąży się w niej do doskonałości a przyjaźń to jest taka miłość w wersji "do poprawek i rozbudowy". Przyjaźń może zostać tylko przyjaźnią, gdy jej nie rozwijamy. Nie jest jednak relacją przejawiającą się w dalekości od drugiej osoby. Jest tu taki mały dystans, ale powtarzam "mały". W miłości nie ma dystansu, bo ona go doskonale niweluje.

Jak już kiedyś wspomniałem, wizję miłości w spojrzeniu współczesnym w znaczącym stopniu wypacza to co nam "serwuje" świat. Przyjaźń też się znacząco zdewaluowała i dziś oznacza często tylko dobre kumpelstwo.

Jaka jest jakość miłości i przyjaźni pokazują te gorsze momenty, bo wtedy dopiero widać cały kształt tych relacji. A w życiu, jak to w życiu: "Spokojnie jak na wojnie..." (nie byłem w wojsku, ale jakoś mi się taki mundurowy humor dziś przywlekł).

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Kolorystyka w stylu starych kuponów Lotto

Totalizator Sportowy od szeregu lat urządza oprócz tradycyjnych losowań różnego rodzaju loterie. Mi zawsze bardzo się podobały kupony do tych loterii a szczególnie ich niezwykle spokojna kolorystyka połączona z elementami w kolorze złotym. Wypełnienia elementów były zwykle gradientowe. Nie znalazłem ani jednego zdjęcia ani kuponu w swoich szpargałach, dlatego będziecie mi musieli uwierzyć na słowo. Takie losy zawsze wzbudzały we mnie podziw dla tych, którzy je projektowali.

Wczoraj "kopnęła mnie" inwencja twórcza. Mam tak, że czasem po prostu muszę i już. W tej chwili zajmuję się trochę ornamentami, ale to co stworzyłem jest bardziej motywem niż ornamentem. Rysunek jest już przygotowany do wykorzystania na ploterze tzn. obiekty są poprzycinane i nie nakładają się na siebie. Całość powstała w Corel Draw X4. Jak tam się fajnie kręci spiralki :-) To oczywiście nie był koniec zabawy, bo jak już miałem szablon to jego pokolorowanie  było już tylko relaksem...


PS. Zgodnie z życzeniem: większe i duszkiem ;-)

wtorek, 30 listopada 2010

Zwykły papier

W latach '80 mówiło się, że gdy zostanie wprowadzona pełna komputeryzacja papierów będzie dużo mniej. Tym czasem okazuje się, że w wielu zastosowaniach jest on po prostu niezastąpiony i nie mówię tu o rolkach toaletowych. Wszelkie protokoły, wyciągi bankowe, faktury, gazety, czasopisma, instrukcje itd. - wszystko to drukuje się na papierze. Dziś zdawałem egzamin wewnętrzny z przepisów ruchu drogowego. Na koniec musiałem podpisać protokół w formie oczywiście papierowej.

(źródło: businessweek.com)
Co ciekawe, żaden z powszechnie dostępnych nośników danych (myślę o płytach CD, kartach pamięci itd.) nie jest tak trwały jak wydruk papierowy. Nie tak dawno dr Tomasz Łojewski z  pracowni Badań nad Trwałością i Degradacją Papieru Uniwersytetu Jagiellońskiego stwierdził oficjalnie, że papier wytrzyma znacznie dłużej od płyty kompaktowej czy jakiegokolwiek dysku magnetycznego. I tu się zgodzę, bo sam wielokrotnie się spotkałem z łuszczącą się metalizacją płyt CD. Z czasem niektóre płyty przestały się dawać odczytać, nawet takie co wydawały się "zdrowe" . Winą trzeba obarczyć niestety producentów, bo do dziś zdarzają się płyty, których jakość jest, delikatnie mówiąc podła. Tego, że płyta nie "wytrzyma" więcej niż ... na pewno nie napiszą na opakowaniu, bo to zniechęciłoby potencjalnych konsumentów do ich zakupu. 

Z dyskami HDD jest ten problem, że mają ograniczony czas eksploatacji liczony w godzinach. Dyski SSD, karty Flash mają czas życia liczony w ilości zapisów. W obu przypadkach są to wartości skończone. Dziś słyszałem, że najwięcej wytrzyma płyta winylowa i taśma magnetyczna. Kto to wie? Te ostatnie jakoś nie mogą odejść z serwerowni, gdzie robi się na nich nadal backup'y. Temat dysków elastycznych pominę, bo już się z nich właściwie nie korzysta. 

Czy papier zniknie? Nie podejrzewam, żeby to miało w najbliższym czasie nastąpić. Tu nie zgodzę się z panem dr Lechosławem Hojnackim z Kolegium Nauczycielskiego w Bielsku - Białej, który twierdzi, że produkcja papieru jest coraz mniej opłacalna z powodu spadku czytelnictwa. Owszem, zmieniła się struktura produkcji, zakres zastosowania może też, ale jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, żebym miał naprawiać coś mając schemat wielkości arkusza A2 w komputerze i raz po raz po raz go przesuwać go na ekranie i czegoś tam w ten sposób szukać. Czasopisma w formie elektronicznej już są, ale ślęczenie przed ekranem, żeby sobie poczytać, łącznie z potrzebą posiadani do tego komputera też przerobiłem. Na razie jest to "słabe" i tyle. Otrzymuję w tej formie Elektronikę dla Wszystkich równolegle z wydaniem papierowym. A może to tylko wynik mojej konserwatywności? 

Jedno jest pewne: Są takie obszary naszego życia, z których papier na pewno nie zniknie.

czwartek, 25 listopada 2010

Odblokowywanie sterowania stepingiem w komputerach Toshiba TECRA M1

To był mój pierwszy laptop. Po zmianie sprzętu zdecydowałem się go nie sprzedawać, bo jako jeden z nielicznych (nawet w swojej klasie) posiada port COM i LPT. Mino, że nie jest to już sprzęt pierwszej młodości, dobrze się spisuje w pracach typowo biurowych i przeglądaniu internetu. Podstawowa zaleta to bardzo długi czas pracy na baterii, który przekracza 6 godzin.

Toshiba TECTA M1 (źródło: www.pcworld.com)
Wiele komputerów serii TECRA M1, S1, Portege M200 posiada wadę BIOS'u polegającą na blokowaniu sterowania stepingiem procesora. Procesor pracuje cały czas z zegarem obniżonym do 598MHz. Mój komputer ma procesor Pentium M 1.4GHz więc jak widać nie jest to nawet połowa z nominalnej częstotliwości. Ma to swoje zalety w postaci zmniejszonego do granic zużycia mocy i dłuższej pracy na baterii. Tyle zalet, bo komputer okrutnie się zacina po zainstalowaniu dodatku SP3 do Windows'a XP. Jak można sprawdzić czy regulacja prędkości działa? Oto przepis:

1. Włączany komputer trzymamy wciśnięty klawisz Esc.
2. Po chwili pojawi się monit BIOS'u, że aby wejść do ustawień trzeba nacisnąć F1. Naciskamy F1.
3. W ramce Others powinna być widoczna pozycja Dynamic CPU Frequency Mode.

Jeśli tej pozycji nie widać, to oznacza, że dynamiczne zmienianie zegara procesora jest zablokowane. Do odblokowania będzie nam potrzebnych kilka rzeczy:

1. Stacja dyskietek USB.
2. Jedna dyskietka 1.44MB (czasem się takie starocie przydają).
3. Porgram pom200t1 v1.5 - do załadowania prawidłowych  ustawień w BIOS'ie. Link
4. Program CPU-Z - do sprawdzenia efektów naszych działań. Link

Stację dyskietek podłączamy do komputera w wkładamy do niej odbezpieczoną dyskietkę. Uruchamiamy pom200t1 v1.5. Na dyskietce zostanie utworzony dysk startowy z oprogramowaniem serwisowym. Teraz otwieramy TOSHIBA Console (np. wciskając przycisk z literą "t" z kropką nad F11 - Tecra M1) i w HW Setup, na zakładce Boot Priority ustawiamy  kolejność bootowania taką, żeby zaczynała się od dyskietki: FDD->HDD->CD-ROM->LAN. Naciskamy Apply i OK. Uruchamiamy komputer z dyskietki.

Po załadowani się programu serwisowego wybieramy opcję 2. Repair initial config set i cierpliwie czekamy na zakończenie działania programu monitem Writing a file was completed!. Podobno powinno być jakieś drugie menu po tym, gdzie wybieramy naprawę konfiguracji, ale mi się ono nie pokazało. W nim powinno się wybrać opcję Initial configuration. Ja tego jednak nie widziałem.

Wyłączamy komputer. Odłączamy stację FDD. I ruszamy normalnie z dysku twardego. Po załadowaniu systemu operacyjnego w Tray'u (koło zegarka) powinna się pojawić nowa ikonka Intel SpeedStep(R). Po jej kliknięciu mamy możliwość włączenia automatycznego sterownia prędkością procesora (Automatic) lub ustawienia jej na stałe na maksimum (Fixed). 

 
Efekty można sprawdzić po zainstalowaniu sobie CPU-Z w ramce Clocks (Core #0).


Jak widać, "operacja" się udała. W trybie Fixed mamy 1396.6MHz. Dlaczego nie jest dokładnie 1400? Tu wina leży po stronie zastosowanego układu PLL generującego sygnały zegarowe. Kto by się jednak przejmował niecałymi 0.3% błędu.

Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności, gdyby ktoś wykonał taką procedurę odblokowywania i skończyła się ona uszkodzeniem sprzętu lub utratą danych.

wtorek, 23 listopada 2010

Pierwsza godzina jazd w OSK

Aż by się chciało powiedzieć: "Nadeszła wiekopomna chwila..." Dziś odbyłem pierwszą jazdę w ramach kursu. Właściwie to nie była ona długa, bo na początek umówiliśmy się z instruktorem tylko na godzinę. To nie był mój pomysł, żeby pierwsza "wycieczka" był krótsza. Może nawet lepiej, bo to dość emocjonujące, gdy się zasiądzie za kierownicą pierwszy raz. Wyobrażenia o prowadzeniu auta szybko się weryfikują. Wiele rzeczy trzeba wyczuć. Na początku było oczywiście ciężko, bo nie wiedziałem jak się samochód zachowuje. 

Pierwsze próby ruszenia były okraszone "wyciem" silnika, jego gaśnięciem. To samo było z zatrzymywaniem się: trochę szarpało. Ciężka noga jednak zdążyła na tyle szybko schudnąć, tak że "rundka" do Pisarzowic przebiegła dość spokojnie. Poza parkingiem przy CKD w Kętach już nie musiałem przekręcać kluczyka w stacyjce. Gdy jechaliśmy z powrotem było zdecydowanie mniej ingerencji  instruktora. Jakoś nam się udało dotrzeć do ośrodka w "jednym kawałku". I wtedy, po zaparkowaniu auta, okazało się, że o czymś zapomnieliśmy przed wyjazdem... O tablicy ze znaczkiem "L". To następnym razem. Dobrze, że nas nie złapał jakiś przygodny patrol policji. Wtedy to by było na prawdę wesołe auto: prowadziła osoba bez uprawnień, a "pasażer" jechał bez pasów.

"Misio" Toyota Yaris (źrodło: www.ckd.edu.pl)
Czym jeździłem? Czerwoną Toyotą Yaris, pseudonim "Misio". Auto przyjemne i wygodne, ale ma pewną cechę, której nie lubię. Ładny, bądź co bądź, wyświetlacz zastępujący wszystkie wskaźniki jest umieszczony na środku konsoli. Podczas jazdy, zamiast mieć wskaźniki w polu widzenia podczas patrzenia przed siebie, mamy je po swojej prawicy. Odwracają przez to uwagę, bo ich odczyt polega na okresowym "łypaniu" w ich stronę. No i ta, nie wiadomo dlaczego, świecąca się kontrolka komputera (wszystko działało normalnie (?!?)). To już jednak zadanie dla serwisu. 

Zostało mi jeszcze 29 godzin. To szybko przeleci, zwłaszcza, że najczęściej padającym w aucie hasłem jest "Rura!".

poniedziałek, 15 listopada 2010

O całowaniu słów parę...

Wysłuchałem ostatnio bardzo ciekawej konferencji o dość interesującym tytule: "Rzuć wszystko i chodź się całować". Śmieszne co? Taka myśl  mi się nasunęła odnośnie tego, ile dziś znaczy pocałunek.

Obecna kultura jest tak silnie ukierunkowana ku zmysłowości, że o tym, co właściwie powinien sobą przedstawiać ten sposób okazywania uczuć często się zapomina. No i potem mamy takie a nie inne wyobrażenia, figurujące w obiegowych opiniach, że jak ludzie się pocałują, to potem muszą z sobą wyprawiać nie wiadomo co, tak jak to jest przedstawione np. w filmach. Akurat to, co pokazują nam współczesne "obrazy miłości"  ma niewiele wspólnego z tym, jak powinno wyglądać okazywanie sobie miłości. Sprowadzają one miłość jedynie do płytkiej fizycznej namiętności. Potem mamy takie obrazki, jak zakochani całujący się na rynku w taki sposób, jakby sobie wydłubywali spomiędzy zębów resztki obiadu. I tak to coś, co miałoby być piękne, staje się wulgarne... Są jednak granice dobrego smaku. Oni się kochają czy "pożerają" wzajemnie?

Podejrzewam, że stąd wzięły różnego rodzaju uprzedzenia i mity dotyczące całowania łącznie ze strachem przed konsekwencjami. Jakimi? Jak sobie ktoś myśli, że pocałunek to już przyzwolenie na robienie z partnerem co się podoba. Zielone światło do "dobierania się"? Nie zupełnie, ale i to działa w dwie strony. Może być tak, że ktoś się śmiertelnie boi pozwolić pocałować, bo od razu mu staje przed oczami sto obrazków z różnych filmów, gdzie całowanie się ma zwykle finał w łóżku. To jest takie odgórne zakładanie złej intencji. W każdym razie ani jeden ani drugi przypadek nie daje rokowań na pozytywny rozwój sytuacji i choć to skrajności, to jakoś nie miałem problemu ze znalezieniem przykładów. Znalazłem nawet taki, gdzie :-* nie przekładało się wcale na rzeczywistość, nawet gdy tych emotków było tyle, że się w jednym SMS-ie ledwo mieściły. Odpowiednik buziaka? W suchym tekście można przedstawić wszystko pięknie, nawet gdy tego nie ma. Mail i SMS wszystko dość skutecznie obdzierają z emocji... To taka mała dygresja.

Całować się można i trzeba, ale z głową i szczerze. Tego nie zastąpią żadne kwiaty, czekoladki czy inne podarki. Nawet przysłowiowy buziak w policzek może mieć wielką wartość gdy kryje się za nim coś większego i piękniejszego od samego buziaka. Chyba mi się odpłynęło... ;-)

sobota, 13 listopada 2010

Willem PRO 3: Przygotowanie do pracy pod Windows XP SP3

Co prawda wspomniany w tytule model programatora nie jest już produkowany, ale na wielu forach pojawiają się pytania o dziwne zachowanie programatora polegające na zapalaniu się kontrolek stanu pracy po kilku sekundach od zakończenia ostatniej operacji. Jest to poważny problem, bo kontrolki sygnalizują pojawienie się napięć na podstawce, a jak wiadomo nie można wtedy ani wyciągać ani wkładać do programatora pamięci. Wyjęcie pamięci przy załączonym zasilaniu może doprowadzić do jej uszkodzenia.

Co jest przyczyną?
Przyczyną dziwnego zachowania Willem'a jest wyszukiwanie przez system Windows urządzeń Plug&Play podłączonych do portów drukarek. Gdy oprogramowanie sterujące programatorem przestanie wymuszać odpowiednie stany na liniach portu, dobiera się do nich system i powoduje, szukając drukarki, ich poustawianie w inny sposób. Konsekwencja tego jest taka, że programator dostaje jakieś sygnały, które są niepożądane z punktu widzenia samego programatora i włożonej do niego pamięci.

Co trzeba zrobić?
Odpowiedź jest prosta: Zmusić system do zaprzestania szukania drukarki podłączonej do portu, którego używamy do komunikacji z programatorem. Trzeba zainstalować na komputerze dowolną drukarkę przeznaczoną do współpracy z komputerem przez port Centronics. I to w zasadzie tyle. Po tej operacji programator działa zupełnie normalnie tzn. po teście połączenia świeci się tylko czerwona doda od zasilania. Reszta diod zapala się jedynie podczas operacji programowania i kasowania pamięci.

Sterownik TOMSAD  PRO3 PL v01 - kruczek
Do programatora jest dołączona płyta z programem sterującym. Po zainstalowaniu dodatku SP3 do Windows'a XP pojawiają się problemy z jego uruchomieniem - program się zawiesza. Aby temu zaradzić trzeba ustawić tryb zgodności dla tego programu. Działa dobrze w emulowanym trybie Windows 2000 i taki tryb zgodności polecam ustawić.

Pozostaje mi życzyć udanego programowania:-)

środa, 10 listopada 2010

11 listopada : Szanujmy swoją historię

"Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości,
ten nie jest godzien szacunku,
teraźniejszości ani prawa do przyszłości."
/marszałek Józef Piłsudski/
.
Święto Niepodległości. Przyglądając się pustkom na uroczystej Mszy Świętej odniosłem wrażenie, że historia naszego kraju, bogata i burzliwa, jest słabo szanowana. Owszem nie lubiłem historii w szkole, ale nie widzę w tym powodu, dla którego miałbym popierać trend, wedle którego liczy się tylko to co jest teraz, a o przeszłości najlepiej zapomnieć.


To właśnie historia określa naszą tożsamość jako narodu. Określa nasze tradycje, zwyczaje. To, że nasi politycy nie wyciągają wniosków z historycznych zaszłości, a często wykorzystują historię do swoich "gierek", świadczy jedynie o nich i ich klasie. Z resztą raz po raz popełniają gafy, które wynikają z nieznajomości faktów historycznych. Pomysły zapomnienia o mniej przyjemnych faktach to normalna głupota. Nawet z tych gorszych doświadczeń trzeba wyciągać wnioski, a nie udawać, że nigdy nie miały miejsca.

Każdy z nas ma też swoją historię. W końcu to kim jest się teraz, wynika z  tego co się wydarzyło w przeszłości. Mądrość życiowa przecież nie bierze z wiedzy a z doświadczenia. O zapominaniu już chyba kiedyś pisałem. To trudne w realizacji i  czasem kosztuje więcej niż pogodzenie się z tym co nas dręczy. Ostatnio przekonałem się o tym, że pogodzenie się ze stanem faktycznym może stać się powodem do drwin... Gdy się lubi co się niema, to się lubi co się ma. Czasem trzeba zupełnie ustąpić. Z drugiej strony osoba, która sobie drwiła już chyba zapomniała, że obecny stan rzeczy wynika z jej postawy, kiedyś w przeszłości. I znów brak wnioskowania(?!?).

Szanujmy historię swojego kraju i historie nas, szarych ludzi. Skądś przecież wyszliśmy. Jesteśmy. Dokądś dążymy.

Niż jakich mało

Od kilku dni w małopolsce króluje niż, ale takiego nie było już dawno. Co prawda w historii moich skromnych obserwacji meteo rekordowo niskie ciśnienie miało wartość 920hPa, ale to co zaobserwowałem w ciągu ostatnich kilku dni chyba przeszło moje oczekiwania. Od trzech dni średnie ciśnienie wynosi w Kętach 945hPa, a zmiana wartości +/-1..2hPa. Dla porównania powiem, że najwyższe zarejestrowane przeze mnie miało wartość 1002hPa. Jeśli ktoś ma problemy z odczuwaniem zmian ciśnienia, to przy spadku z soboty na niedzielę o blisko 30hPa/dobę musiała go nieźle boleć głowa. Z resztą, panujący niż generalnie nie służy nikomu. Codziennie widzę jak bardzo wpływa na samopoczucie moje i moich znajomych. Czasem mam momenty, gdy moje myślenie idzie jakby ktoś płytę zwolnił.

Mocna kawa? Czemu nie! To jednak nie działa zbyt długo, a nie jestem zwolennikiem "wlewania jej w siebie" przez cały dzień. Żadna to przyjemność, a poza tym taki "kawowy potop" podobno szkodzi na serce. Sprawę magnezu itd. pominę. Amatorem słodyczy zawsze byłem, choć po mojej wadze nie widać, żebym miał słabość do czekolady - to taka moja mała namiętność. Kiedyś czytałem, że jedzenie słodyczy podnosi poziom hormonu szczęścia. Jeśli to prawda, to na mnie to chyba działa słabo. A może to kwestia dawki?

Tak czy inaczej: Na wzrost ciśnienia trzeba będzie poczekać. Pogoda jest teraz dość ładna, ale gdy hektopaskali przybędzie aura na pewno się zmieni - niestety najprawdopodobniej na gorszą. Cóż... Jesień panie McPix.

(źródło: wikipedia.org)

wtorek, 2 listopada 2010

Historia kropki i przecinka: Co lepsze?

Już w szkole podstawowej nauczyciele uczą dzieci, że część całkowitą w ułamkach dziesiętnych oddziela się od reszty przy pomocy przecinka. Za granicą, głównie u państwach zachodnich jako separator obowiązkowo figuruje kropka. Nie jest źle. System Windows pozwala na ustawienie sobie separatora jakiego nam potrzeba. Ciekawym przypadkiem okazał się kalkulator naukowy Casio fx-85MS gdzie oba te znaki występowały: jeden jako znacznik rzędu wielkości (co 3 miejsca) a drugi jako separator dziesiętny. W rezultacie liczbę np. 54278.98 można było otrzymać w postaci:

54,278.98 w jednym trybie i
54.278,98 w drugim.

Pamiętam, że kiedyś pożyczyłem ten kalkulator, a ustawiony miałem tryb z kropką i ten, kto go używał się bardzo zdziwił.

Są syutuacje, gdy od tego czy mamy kropki, czy przecinki zależy bardzo wiele. Jedno z lokalnych biur konstrukcyjnych wykonało projekty z przecinkami zamiast kropek. Cały projekt, po obejrzeniu przez zleceniodawcę, wrócił do poprawki jedynie z powodu znaków dziesiętnych w wymiarach. Koszty "obsówki" poniosło niestety biuro, jako wykonawca projektu.

Z problemem kropki i przecinka zetknąłem się osobiście korzystając z modułu eksportu plików PLT programu Corel Draw. W systemie mam ustawioną kropkę jako separator - mój wybór. Podczas ustawiamia symulowanego wypełnienia, mimo ustawiamia różnych wartości rozstawu linii, ostatecznie zawsze uzyskiwałem wartość domyślną. Skąd? Wersja polska wykorzystuje osławione przecinki w wartościach liczbowych. Dziwne, bo wartości są pokazywane z kropkami zgodnie z ustawieniami regionalnymi systemu. Nową wartość rozstawu linii program akceptował dopiero wtedy, gdy została wpisana z przecinkiem, a ten niuans kosztował kilka kartek papieru, kilka mililitrów tuszu, masę niepokoju i dwa wieczory spędzone na rysowaniu złych, pod względem wypelnienia, rysunków testowych.

Szczerze mówiąc to ja wolę liczby z kropkami. Przecinki ładniej się prezentują w tekście.

niedziela, 31 października 2010

Firewall

Oprogramowania tego typu nie stosowaliśmy u siebie w domu do momentu, w którym "rozpowszechnienie" internetu sięgnęło wszystkich maszyn jakie mamy. Realny problem prób dostępu "z zewnątrz" sieci domowej, pojawiał się już wcześniej, gdy dowcipnisie z lokalnej sieci WiFi, z której owe medium pobieraliśmy drukowali jakieś głupoty, jak tylko zobaczyli jakąkolwiek drukarkę sieciową w ramach grupy roboczej.

Osobiście z takich wynalazków jak zapora ogniowa zacząłem używać, gdy zacząłem korzystać z uczelnianej sieci bezprzewodowej. Tam to z próbami uzyskania dostępu jest kompletna masakra bo po sieci komunikują się setki urządzeń, w tym komputerów - niektórych podłączonych do internetu, ale kompletnie niezabezpieczonych. Gdy pojawiły się pierwsze wersje Avast'a Free Antivirus 5.0, które były dość dziurawe zdarzyło mi się kilka sesji na uczelni uwieńczonych przywracaniem systemu z kopii zapasowej. Takie życie... Rozwiązaniem okazało się zainstalowanie firewall'a. Początkowo używałem Sygate Personal Frewall 5.6.2808. Stary, ale jary. Nawet bardzo stary, bo producent został wcielony w struktury Nortona i darmowe oprogramowanie pod tą marką dawno się skończyło. Teraz używam Comodo Firewall, który dużo lepiej się sprawuje pod Win XP i też jest za darmo. Z czasem okazało się, że problem na uczelni polega na wymuszaniu dostępu przez wirusy wysyłające broadcast'y (wysyłają pakiety danych do wszystkiego co pracuje po Ethernecie).

Powiem tylko, że to działa i to bardzo skutecznie. Owszem konfiguracja i określenie reguł trochę trwa, ale potem zapora działa już sama, a jej działanie objawia się jedynie obecnością ikonki w tray'u koło zegarka. U mnie w domu firewall'e budziły zawsze kontrowersje, zwłaszcza, gdy na ekranie pojawiały się okienka z zapytaniami, co zapora ma zrobić z żądaniem połączenia przez nowy program, czy "czymś" z zewnątrz. Decyzja należy wtedy do użytkownika, ale musi byś świadoma, bo jak nie... to możemy sobie zablokować dostęp do sieci dla każdej aplikacji, nawet dla przeglądarki internetowej.

Czy warto stosować takie zabezpieczenia? Jeśli nie masz kompletnego pakietu typu "internet security" to na prawdę warto.

środa, 27 października 2010

Spotkanie Wspólnoty Ewangelizacyjnej Ruchu Ś-Ż: październik

W niedzielę odbyło się drugie spotkanie naszej Wspólnoty. Niestety nie dotarli na nie wszyscy i mimo, że pojawiły się nowe twarze była nas tylko czternastka. Tematyka spotkania była związana z dwoma pytaniami:

Kim jestem?
Kim jest dla mnie Jezus Chrystus?

Wydawałoby się, na oba te pytania łatwo sobie odpowiedzieć. Okazuje, się że jednak łatwiej jest podkolorować obraz samego siebie we własnych oczach, usprawiedliwić się tym, że przecież inne osoby nie postępują lepiej.  O odpowiedziach na drugie pytanie opowiem trochę dalej.

Jak zawsze zaczęliśmy od Mszy Św., której przewodził moderator Diakonii Ewangelizacji ks. Ryszard Piętka. Rozpoczął dość nietypowym przywitaniu się każdego z każdym uściskiem dłoni i pozdrowieniem "Dobrze, że jesteś". Msza szykowana była na tip-top. Było ciężko, bo z osób uprawnionych do służenia na Mszy zostałem tylko ja i jeden z kolegów, którego współpraca ze mną polegała mniej na normalnym dogadaniu się, jak na wydawaniu mi dyspozycji i oczekiwaniu robienia wszystkiego pod jego dyktando. Różnice w zwyczajach były widoczne tzn asysta zamiast harmonijnie iść do przodu cały czas była okraszona dużą dozą asekuracji. Nerwowych momentów też nie brakło... Takich klimatów nie lubię, zwłaszcza gdy ktoś mnie traktuje z góry jak głupszego, a sam jest w taki samym stopniu odpowiedzialny za skutki naszego wspólnego działania.

Emocje opadły na wspólnej Agapie. Herbatka, rozmowy, śmieszne historie z życia wzięte, podział na grupy. I spotkanie... Właściwie to podzieliliśmy się na dwie grupy. W mojej grupie podzieliliśmy się między sobą świadectwami właśnie odnośnie tego drugiego wspomnianego pytania. Co się okazało? Wiele z nas ,tam zebranych, przeszło daleką drogę, aby Bóg był dla nich tym, kim powinien być. Jakoś się pootwieraliśmy przed sobą - to nie łatwe, ale nam się udało. Co ciekawe, większość z osób mojej grupy pochodziła z Kęt. Taki mały paradoks: żeby się spotkać musieliśmy jechać aż do Hałcnowa. W sumie to sami starzy znajomi.

I byłoby  wszystko to wspaniałe, gdyby osoby bez formacji w Ruchu Światło-Życie nie musiały na okrągło słuchać jacy tam wszyscy są strasznie zapracowani z powodu udzielania się w samym Ruchu bo to się robi bardzo uciążliwe. Czasem przybiera to obraz wręcz demonstracji wyższości.

O ile pierwsze spotkanie wywarło na mnie wrażenie przygotowanego i przemyślanego, to tym razem było trochę inaczej. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że na budowę tej wspólnoty nie ma jakiegoś sprecyzowanego, choćby z grubsza, pomysłu... A może to ja się mylę?

środa, 20 października 2010

Stan nieokreślony czyli mieszanka wszystkiego po kolei

W ciągu ostatnich paru dni spotkałem się z całą plejadą sytuacji, po których pozostały mi bardzo mieszane uczucia. Ciągły brak jednoznaczności wręcz jeden wielki bałagan. Wytłumaczyć czemu tak jest nie potrafię i nawet nie próbuję bo to i tak nie ma chyba sensu. Czasem lepiej nie rozmyślać za wiele, bo się można poirytować i wpakować w kompletny dołek. Prognozami niech się zajmą meteorolodzy. Życie jest jeszcze bardziej zakręcone niż pogoda. Czasem wydaje się, że wiemy "co jest grane", a potem się okazuje, że całą tą teorię można sobie schować między bajki. Są tacy co sobie wszystko, co niezrozumiałe, tłumaczą sobie przez sprowadzenie zagadnienia do poziomu swojej wiedzy. Ja do nich jednak nie należę...

Taki nieustalony stan, utrzymujący się od dłuższego czasu, jednak trochę mnie denerwuje. Któż nie lubi spokoju i choćby odrobiny stabilizacji na co dzień. Najważniejsze to nie podejmować pochopnie decyzji. Tylko spokoju trochę brak a moja cierpliwość ma jednak granice...

wtorek, 19 października 2010

CDR, HPGL, CNC czyli grafika komputerowa nieco inaczej

Nie tak dawno wspominałem, że sprawiłem sobie ploter pisakowy Roland DXY-1100. Nie jest to jakiś "mercedes" wśród urządzeń tego typu bo mój egzemplarz został wyprodukowany naście lat temu. To oczywiście nie znaczy, że czegoś mu z tego powodu brakuje. W żadnym wypadku. No może jakby obok portów LPT i COM posiadał jakieś małe USB. Trochę o samym bohaterze:

Pole robocze: 432 x 297mm, arkusz A3
Ilość pisaków: 8
Rozdzielczość: 0.0125mm  - sterowanie mikro-krokowe
Błąd  odwzorowania: >0.1mm
Max. prędkość kreślenia: 32cm/s
Obsługiwane języki: HPGL (właściwie RD-GL I), DXY-GL

Ploter obsługuje język sterujący HPGL i łatwo sobie wygenerować plik ploterowy *.plt za pomocą np. Corel Draw. DXY-1100 nie obsługuje jednak języka HPGL/2, dlatego ewentualne prędkości dla poszczególnych pisaków (jeśli są różne) trzeba sobie wpisać ręcznie. Mnie podczas prób dziwiło dlaczego ploter rysuje normalnie po załadowaniu do niego pliku, a ciągle mruga dioda POWER sygnalizując błąd. Odpowiedź jest prosta. Polecenie VS (Velocity Select) ma w tych językach odmienną składnię: 


VSs (HPGL) gdzie s to prędkość posuwu w cm/s
VSs,n (HPGL/2) gdzie dodatkowe n to numer pisaka, któremu na stałe przypisuje się prędkość kreślenia.


Dodatkowo Corel generuje jeszcze konfigurację grubości pisaków, której nie obsługują plotery Roland, nawet te wykorzystujące język HPGL/2 (RD-GL II):

PWd,n gdzie d to średnica pisaka, a n to jego numer.

Bez usuwania tych komend rysunek zostanie narysowany normalnie, lecz z pełną prędkością, co nie zawsze jest wskazane, o czym powiem nieco dalej. Z tyłu plotera jest przyklejony wykaz skrótów klawiszowych do uruchamiania funkcji specjalnych. Zaglądanie tam podczas używania plotera nie jest wcale wygodne, stąd widoczna zdjęciu ściąga.

Zestaw testowy
Zestaw testowy składał się z latopa TOSHIBA Tecta M4, karty Multi I/O Netmos na kontrolerze MOSCHIP MCS9835 (laptop nie ma LPT ani COM'a), kabla CENTRONICS, plotera DXY-1100 wyposażonego w pisaki Roland z końcówkami ceramicznymi 0.7mm, rapidografu 0.35mm Rystor Super Professional z adapterem, czarnego tuszu do pisaków Rystor.

Montaż papieru
Ploter ma płytę magnetyczną, do której oryginalnie papier jest montowany za pomocą tasiemek metalowych. Tych tasiemek niestety nie było już w komplecie. Do przytrzymywania papieru użyłem kawałków blachy transformatorowej. Przytrzymujące papier elementy nie mogą być zbyt wysokie żeby ploter nie uderzał o nie podniesionym pisakiem. Blachy z InPosta się do tego słabo nadają. Na płycie nie należy kłaść dyskietek ( właściwie to już historia) ani kart magnetycznych.

Pisaki
Oryginalne pisaki Rolanda spisują się świetnie przy każdej prędkości kreślenia do ok. 25cm/s. Przy większych prędkościach linie wychodzą poprzerywane. Mam dwa pisaki 0.7mm koloru niebieskiego, ale są to pisaki jednorazowe. Są dość grube, dlatego zdecydowałem się zaadaptować do plotera rapidograf firmy Rystor. Wspomniany adapter to kawałek blaszki aluminiowej 0.5mm zwinięty w tulejkę, czyniący pisak grubszy. Kołnierzyk to gumka z jakiegoś starego HDD. Wysokość zamocowania można sobie ustawić. Rapidograf można sobie napełnić gdy się tusz skończy, a grubość linii jest zależna od założonej do niego końcówki. Trzeba jedynie pilnować, żeby pisak nam nie zaschnął. Z gniazda, gdzie mocujemy rapidograf trzeba usunąć gumkę do zatykania oryginalnego pisaka. Rapidografem można rysować z prędkością do 5cm/s.

Pisak Rolland 0.7mm
Rapidograf Rystor, tusz, adapter

Sterowniki i "ręczne" ładowanie pliku do plotera
Na stronie Roland Digital Group można pobrać sterowniki do wszystkich modeli ploterów serii DXY. Po zainstalowaniu z plotera korzysta się jak ze zwykłej drukarki. Ze sterownikiem miałem jednak mały kłopot: ploter nie pobierał sobie pisaków z magazynka, choć po użyciu funkcji PAUSE i założeniu pisaka ręcznie rysował prawidłowo. Dlatego postanowiłem wysłać dane na ploter bezpośrednio. Co trzeba zrobić? Podaję przepis:
  1. Wyeksportować plik graficzny do formatu PLT.
  2. Kliknąć Start->Uruchom->CMD.
  3. Przy pomocy komendy cd wybrać nasz katalog, gdzie jest plik PLT.
  4. Wpisać copy [nazwa_pliku].plt [port]/b .
Port drukarki LPT1/LPT2/LPT3 ew. jeżeli mamy tylko jeden można wpisać domyślny PRN. Plik ładujemy jako binarny, czyli to samo co mamy w pliku idzie na port. Metoda jest sprawdzona i działa na 100%. Wada jest taka, że gdy z jakich powodów będziemy musieli przerwać pracę plotera, to co do niego nie zostało niewysłane będzie się gnieździło w buforze systemowym aż do wysłania ostatniego bajtu. Nie zostaje niestety nic jak zostawić ploter bez pisaka i poczekać na zakończenie pliku. Kasowanie bufora w ploterze nic nie daje, bo natychmiast komputer ładuje do niego kolejne dane.

Rysunki
Testy oczywiście polegały na narysowaniu paru rysunków. Nie będę się rozpisywał na ten temat. Zdjęcie czasem mówi więcej niż milion słów.


PS.Skąd tu się wzięło to drugie "l"? ;-)

niedziela, 17 października 2010

Polskie komedie dziś

Nie wiem, czy tylko mi się tak wydaje, czy po prostu mam dość specyficzne poczucie humoru, ale moim zdaniem współczesne polskie komedie są mało śmieszne.Ich poziom intelektualny nie jest zbyt wysoki, a to co powinno na prawdę śmieszyć  zastąpiły demonstracyjnie wypowiadane wulgaryzmy. Gdyby śmieszność filmu zależała od ilości słowa "k...wa", to ostatnich kilka promowanych szeroko komedii byłoby klasykami humoru. Słabą akcję scenarzyści zaczęli "reanimować" aplikując widzom pokaźne ilości golizny.

Byłem dziś w kinie na filmie "Święty interes". Ten film jest raczej głupi niż śmieszny. Zachowanie postaci jest raczej godne politowania, mało jest rzeczywiście śmiesznych momentów a wspomniane wcześniej sposoby sztucznego podnoszenia "walorów" fabuły również w tym przypadku (niestety) miały zastosowanie. Czy naszym scenarzystom i reżyserom na prawdę tak trudno stworzyć dobry film komediowy?  To, że coś ma być śmieszne przecież nie musi znaczyć, że ma być do bólu głupie, wręcz kretyńskie lub prostackie.

Żeby się pośmiać już chyba lepiej iść na jakąś bajkę z polskim dubbingiem. Przyznam, że ostatnim czasem zdarzyło mi się obejrzeć w kinie taki film i wyszedłem z sali bardzo zadowolony. A czy ktoś z Was wie "Jak wytresować smoka?" ;-)

środa, 13 października 2010

Szef kazał, podwładny musiał...

Uczestnicząc w pewnej osobliwej Mszy Świętej jako lektor zostałem poproszony przez księdza o bardzo dziwną rzecz. Oto dwóch gagatków należących do grona osób przygotowujących się do Bierzmowania urządzało sobie w ławce burzliwą pogawędkę. Wiercili się, dyskutowali. Ksiądz zapytał mnie czy ich widzę. Odpowiedziałem, że jeśli chodzi o tych dwóch to tak. On na to: "Idź, zabierz im indeksy do Bierzmowania i wrzuć do mojej szuflady w zakrystii, potem sobie z nimi pogadam". Jego pomysł mi się nie spodobał, bo od razu pomyślałem, że to będzie głupio wyglądało. No cóż, szef kazał - trzeba iść.

Wykonałem zachciankę owego kapłana, choć spacer przez pół kościoła na oczach wszystkich nie był dla mnie powodem do chluby. Właściwie to takie "egzekucje" zawsze są bardzo widowiskowe, bo ludzie zamiast się zajmować modlitwą interesują się przede wszystkim "obiektami ruchomymi" wokół siebie.

Najbardziej mnie irytuje to, że tradycyjnie zły to jest ten co wykonał "genialne" polecenie "szefa". Zwykle kończy się na tym, że obiegowa opinia o osobie, która polecenie wykonała zawiera potem jakieś negatywne stwierdzenia na jej temat. Ja się dowiedziałem, że jestem upierdliwy, czepiam się, się wściekam o byle bzdurę, robię przestawienia tym, że zabieram indeksy. Ja tylko wykonałem polecenie, a niektórzy ludzie robią teraz z tego sensację. Skoro ich tak bulwersują takie "akcje" to niech upominają gaduły, bo mi osobiście nie w smak łazić po kościele, tylko dlatego, bo mi ktoś kazał. Z resztą, gdzie oni byli gdy rozmawiałem księdzem - przecież to było widać. Wyszło na to, że jak tych dwóch chłopców rozrabiało w najlepsze to było dobrze, ale przyszedł zły lektor i wszystko popsuł... Jak ktoś z "ludu wiernego" ma uwagi niech sobie zagrzmi do owego kapłana, a nie do mnie. W końcu to był jego pomysł i inicjatywa, moje było jedynie wykonanie.

niedziela, 10 października 2010

Języków obcych nigdy zbyt wiele

Witam po małej, nieplanowanej przerwie. Mamy jesień, pogoda momentami szaleje, zwłaszcza z zimnem. Jakieś choróbsko mnie dorwało. Z resztą nie tylko mnie, bo nie trudno teraz znaleźć kogoś z nosem kształtu czerwonej żarówki.

O tym, że warto znać języki obce chyba nie muszę nikogo przekonywać. Już w szkole uczymy się dwóch. Angielski to w zasadzie standard, bo z tym językiem spotykamy się na co dzień właściwie wszędzie. Ukradkiem "przecieka" on nawet do polskiego, czego akurat nie popieram. Potrzebny jednak jest, bo co rusz nie ma wersji polskich różnorakiego specjalistycznego oprogramowania, not katalogowych podzespołów. Czasem, mimo ogólnego wymogu załączania polskich instrukcji obsługi do produktów z importu, nie znajdziemy takiej wersji językowej przy zakupionym przedmiocie. Podobnie jest z językiem niemieckim, rzadziej francuskim.

Dziś przekonałem się, że, mimo upływu lat, czasem przydałby się jeszcze rosyjski, przynajmniej parę słów. Ot pewien człowiek trudniący się podobną profesją do mojej sprawił sobie ostatnio oscyloskop, który został wyprodukowany w połowie '90 lat na Litwie, w fabryce aparatury pomiarowej Rimeda. Sprzęt ciekawy, bo to oscyloskop analogowy z pamięcią cyfrową. Pojawił się jednak jeden problem z jego obsługą przy braku instrukcji obsługi. Zobaczyć go można na zdjęciu:

Oscyloskop C1-131 (żródło: http://obrazki.elektroda.net)
 Płyta czołowa jest opisana właśnie po rosyjsku. Jedyną pomocą okazała się instrukcja od innego oscyloskopu tej firmy i jej konfrontacja z płytą czołową przyrządu w wersji eksportowej - angielskiej. Zachodu w zasadzie niewiele, wszystko już wiadomo, ale gdyby tak znać rosyjski to byłoby prościej.

Właściwie to znajomością jeżyków jest jak każdą inną wiedzą - nie wiadomo kiedy będzie potrzebna. Gorzej jak jest potrzebna a jej nie ma...

PS. Zdrówka życzę:-)

wtorek, 5 października 2010

Automatycznie...

Lenistwo ludzkie nie zna granic, ale nie dlatego pomyślano nad automatyzacją niektórych czynności. Wykonywanie ręczne niektórych rzeczy jest nużące, trudne, a czasem nawet niemożliwe bez wykorzystania nowoczesnej techniki.

Jako modelarz wiem, że wykonywanie wielokrotnie tych samych czynności z czasem nudzi, a wtedy dokładność niestety spada, bo pojawia się brak skupienia i pytanie "Dużo jeszcze?". Taki mały przykład:


Wycięcie takiej "serwetki" zajęło mi około 5 godzin i bez błędów się oczywiście nie obyło. To samo mogłaby zrobić maszyna np. ploter tnący z nożem wleczonym. Co prawda całe pudełko na prezent, którego częścią składową jest ten finezyjnie powycinany kawałek kalki technicznej, straci trochę na statusie rękodzieła, ale są i zalety m.in. brak odgniatów na palcach od noża i bólu w nadgarstku, krótszy czas wykonania, lepsza jakość.

Czy tak na prawdę pudełko przestanie być rękodziełem? Wydaje mi się, że nie, bo nie wszystkie czynności "technologiczne" można wykonać z użyciem maszyny. Wbrew pozorom wykonaniem projektu trzeba się zająć osobiście, przygotować sobie front robót. Tego wszystkiego nie da się zrobić bez idei, której komputer nie "wymyśli' bo tego ona akurat nie potrafi... Więc zmienia się tylko narzędzie, metody, ale cel zostaje bez zmian. Jak wyglądało całe pudełko? Tak wyglądało:


Czy automatyzacja jest zła? Zdania są podzielone. Są jednak czynności, którym żaden automat  nie podoła. W najbliższym czasie w moim warsztacie zagości maszyna podobna do tej. Gdy ją uruchomię podzielę się spostrzeżeniami.

niedziela, 3 października 2010

Nowy rok akademicki

To już mój ostatni rok akademicki. Zapowiada się pracowicie, bo do repertuaru moich przedmiotów wróciły takie, których nie lubiłem już na studiach inżynierskich lub takie, których prowadzący należą do swoistej "czarnej listy sław" uczelni. Atrakcja dodatkowa w tym roku to wybór tematu i pisanie pracy magisterskiej. Co to konkretnie być? Przyznam, że trudno do tego dojść, bo zdania są podzielone. Na uczelniach technicznych zwykle studenci konstruują różne urządzenia, robią projekty, analizują właściwości teoretycznie i empirycznie (jeśli jest wykonany jakiś prototyp) i takie są tematy. Wczoraj dowiedziałem się, że praca ma mieć charakter naukowy, a budowanie czegokolwiek nadaje się raczej na prace inżynierską.

Inżynier podobno ma być osobą kreatywną, gotową do rozwiązywania problemów, o szerokim spojrzeniu na świat. Tu się dowiaduję, że po wyjściu na wyższy stopień wtajemniczenia lepiej się zamienić w mola książkowego, niepoprawnego teoretyka. Zawsze uważałem, że wiedza niestosowalna w praktyce jest wiedzą niepotrzebną. Można teoretycznie stworzyć coś, czego nigdy nikt nie zrealizuje w rzeczywistości, albo zostanie to potem wykorzystane, ale nie przez autora, tylko kogoś, kto idąc na łatwiznę to rozwiązanie "zerżnął" i gdzieś wdrożył. Realia pokazują, że do mojej pracy inżynierskiej, zawierającej bardzo wyszukane rozwiązania układowe i programistyczne, mają dostęp osoby piszące prace dyplomowe pod kierunkiem mojego byłego promotora. Ciekaw jestem, który z tych osobników potem napisał w swojej bibliografii, że szukał czegoś w mojej pracy?

Ostatnio prace dyplomowe są podobno sprawdzane, żeby wykluczyć plagiaty. Kopiowanie rozwiązań hardwarowych i softwarowych jest niedozwolone, ale jedyna metoda walki z takim procederem to ochrona patentowa, ale ona kosztuje.

Teraz szukam tematu. Jak go wymyślę to będę szukał kogoś, kto będzie patronował jego realizacji...

PS. Pozdrawiam wszystkich studentów:-)

czwartek, 30 września 2010

Dzień Kobiet, Dzień Chłopaka

To pierwsze święto wywodzi się z tradycji krajów demokracji ludowej. W tym roku słyszałem nawet, że zostało wymyślone, aby mężczyźni, po odprawieniu kobiet z czerwonymi goździkami w rękach, mogli bezkarnie iść się napić. Coś w tym jest, zwłaszcza, że taką tezę potwierdzają tradycje alkoholowe choćby Rosjan. Całe szczęście, że obchody tego święta w taki sposób jakoś nie przetrwały u nas w Polsce.

Drugie święto tzw. Dzień Chłopaka to nasz rodzimy "wynalazek". Nie słyszałem żeby taki zwyczaj był kultywowany w jakimkolwiek innym kraju. Ze swojej wieloletniej obserwacji wnioskuję, że to "święto" w zasadzie tylko jest, bo z jego obchodzeniem jest raczej podobnie jak z obchodzeniem dziury w chodniku. Tak, tak... I niech ktoś powie, że jest inaczej.

Abstrahując od tego co napisałem na temat tego, że kobiety potrzebują mężczyzn i na odwrót, to w naszej kulturze utrwala się taki schemat połączony ze stereotypami: płeć piękna = kobieta, płeć brzydka = faceci.

Gdyby mężczyzna zapomniał kobiecie dać prezentu na Dzień Kobiet, choćby symbolicznego kwiatka, to w znakomitej większości przypadków skończyłoby się to dla niego nieprzyjemnie. Gdy jednak kobieta nie da swojemu facetowi nic z okazji wspomnianego Dnia Chłopaka to lepiej żeby siedział cicho, on, ten "brzydki". Z resztą, nic się wtedy nie dzieje. Kiedy chodziłem do szkoły średniej to taka akcja skończyła się tym, że któregoś Dnia Kobiet po prostu nie zorganizowaliśmy. My tzn. chłopcy. Panie się oczywiście po-obrażały na panów, bo jak tak można "zapomnieć". Wyciąganie wniosków zajęło im dużo czasu...

Więc drogie Panie, jeśli tak bardzo chcecie równouprawnienia, to szanujcie Panów, bo na razie wiele z was oczekuje szacunku od nich, nie dając nic w zamian.

PS. Nadzieja, dzięki za życzenia :-)

wtorek, 28 września 2010

Tabliczkowe szaleństwo

Zaszalałem sobie, ale jestem z siebie dumny. Wykonałem tabliczki do GDO. Foto niżej.


Skala i tabliczka są wykonane z blachy aluminiowej 0.4mm z pokrywki zepsutego napędu Combo CD-RW. Powierzchnia jest pociągnięta grubym papierem ściernym i przypomina szczotkowaną. Napisy wykonałem termotransferem, tak jak wykonuje się płytki drukowane. Problemem okazała się kreda z papieru, która barwiła mi powierzchnię tonera na biało. Nawet po polerce napisy były białe i brzydkie. Takie uroki. Rozwiązanie się oczywiście znalazło. Jak widać na zdjęciu napisy są zupełnie czarne. Tajemniczy zabieg polega na nasyceniu kredy "tajnym środkiem". Co to jest nie powiem, to moja tajemnica technologiczna. Efekty są prawie tak dobre, jak po wykonaniu nadruków przy wykorzystaniu sitodruku.

Na zdjęciu widoczna jest cewka na zakres 2.8-4MHz. Cewki zrobiłem nawijając zwoje na kawałki rurki od papieru do drukarek termicznych - inkasent mi czasem te rurki zostawiał z rachunkami za prąd. W koniec jest wetknięty wkład wtyczki DIN5 z układem pinów typu "księzyc". Na całości obkurczyłem kawałek grubej koszulki. Cewki wyglądają jak fabryczne. Aby ułatwić sobie nawijanie cewek w korpusach z rurki wykonałem otworki 1mm. Przywiązanie drutu, zwłaszcza cienkiego 0.2mm, ułatwia nawijanie i zabezpiecza cewkę przed rozwijaniem się w koszulce.

Na zdjęciu widać, że nie mam jeszcze wskazówki do gałki strojeniowej. Wkrótce się tam pojawi.

poniedziałek, 27 września 2010

Potrzeba bycia potrzebnym

To nie podlega dyskusji, że każdy z nas chce się czuć potrzebny innym osobom. Nie myślę tutaj jedynie o rodzinie, osobach najbliższych. Właściwie to refleksja na ten temat naszła mnie po wysłuchaniu wypowiedzi osób, z którymi uczestniczyłem wczoraj w spotkaniu w Hałcnowie. Postulat bycia potrzebnym padł tam kilka razy. Nie dziwię się. W końcu gdy człowiek przynależy do jakiejś grupy osób, a czuje się niepotrzebny, to jest to zwykle pierwszy dobitny argument do opuszczenia takiego grona.

Było tam kilka par z dziećmi, ale były też pary których związki nie zostały jeszcze sformalizowane. Podczas układania krzeseł w kręgu wywiązała się dyskusja między mną, jedną z koleżanek i moderatorem, dlaczegoż to kobieta potrzebuje mężczyzny... Właściwie to zaczęło się od hasła tej koleżanki: "Bo mężczyźni są nam potrzebni..." No cóż. Pogadaliśmy sobie o tym trochę, potem dołączyły się inne osoby. Kobieta potrzebuje mężczyzny tak jak on potrzebuje kobiety. Związek dwojga tak na dobrą sprawę też jest wspólnotą, tyle że dużo mniejszą bo tylko dwuosobową (potem jak pojawiają się dzieci, to wiadomo: rodzinka się powiększa). Jak któreś z dwojga zaczyna manifestować swoją niezależność pokazując, że tej drugiej osoby nie potrzebuje, to mamy taką samą sytuację jak wyżej. Któreś z dwojga w końcu odchodzi z braku poczucia bycia potrzebnym albo zostaje odrzucone gdy upomni się o swoją rację, swoje miejsce, bo staje się niewygodne.

Bez kwasów się nie obyło bo przy tej rozmowie była pewna osoba, która niedawno stwierdziła, że najlepiej jest jej samej... Czy najlepiej? Sama mówiła, że lubi się czuć potrzebna. Nie rozumiem tego. Z resztą jak któryś mężczyzna zrozumie w 100% kobietę to chyba dostanie Nobla...

niedziela, 26 września 2010

Spotkania dorosłych i Diakonia Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie

To, że zostałem usunięty z lokalnej Oazy młodzieżowej wcale nie przekreśliło możliwości dalszej działalności i współpracy z Ruchem Światło-Życie. W końcu nie jest on "własnością" parafialnego moderatora.

Z inicjatywą spotkań dla nieco starszych w diecezji spotkałem się już jakiś czas temu. Pierwszą próbę zbudowania takiej wspólnoty podjęto 3 lata temu w Bielsku - Białej,  jednak bezskutecznie. W zeszłym roku tego, taka grupa ludzi działała przy naszej parafii. Niestety, została zlikwidowana z decyzji moderatora Oazy, bynajmniej nie z powodu braku chętnych - bez łaski.

Teraz rozpoczęliśmy od nowa. Spotkania odbywają się pod patronatem Diakonii Ewangelizacji Ruchu Światło-Życie, do której przystąpić może każdy, bez względu na wiek, odbytą formację itd. Wystarczą chęci i zapał...

Początki
"Inauguracja" odbyła się w Domu Rekolekcyjnym w Hałcnowie i objęła Mszę Świętą, religijne zabawy integracyjne, tradycyjną agape oraz spotkanie - na razie w jednej grupie. Powiedzieliśmy sobie czego oczekujemy od takiej wspólnoty. Moim zdaniem to ważne, bo zabieranie się za "budowanie" bez planu nie daje w tym zakresie dobrych rezultatów. Poznaliśmy się trochę, ale to dopiero "pierwsze koty" i trochę było widać dystanse pomiędzy osobami. To zniknie z czasem:-) Było bardzo wesoło. Wśród uczestników znalazły się również pary z dziećmi. Uczestnictwo jest jednocześnie traktowane jak członkostwo w Diakonii - nie wa wydzielonych jednostek organizacyjnych samej grupy.

Było nas łącznie 16 osób. Planowana liczba uczestników jest bardzo optymistyczna: 50.

Po co zajmować się ewangelizacją dorosłych?
Przyglądając się grupom działającym przy Kościele można odnieść wrażenie, że większość z nich jest przeznaczona dla dzieci, młodzieży i ludzi starszych. Można też odnieść wrażenie, że zapomniano o ludziach młodych. Spotkania formacyjne dla dorosłych są kierowane w szczególności do tych, którzy skończyli 18 lat i w najbliższym czasie będą startować w dorosłe życie, zakładać rodziny itd. Pozostawienie tej grupy wiekowej samej sobie owocuje często bardzo negatywnie w postaci jej laicyzacji i ateizacji . Tak jednak być nie musi...

Następne spotkanie odbędzie się 24.10.2010r. (czwarta niedziela października) 
o godzinie 15:00 
(ul. Siostry Małgorzaty Szewczyk 24).

W imieniu swoim i innych
Serdecznie zapraszam!!!

środa, 22 września 2010

Wybaczyć samemu sobie

Mamy wybaczać sobie wzajemnie - to wiemy wszyscy. Jednak jest jedna rzecz, którą trzeba zrobić zanim się zabierzemy za przepraszanie, po tym jak coś przeskrobiemy. Trzeba w pierwszej kolejności wybaczyć sobie to, co złego zrobiliśmy.

Może to brzmieć dziwnie, ale wybaczenie samemu sobie polega na uświadomieniu sobie co było złe, czyli określeniu problemu. Potem trzeba się się pogodzić z prawdą o sobie samym. To jest chyba najtrudniejsze, ale niezwykle potrzebne w tym przypadku. Jeśli sobie nie wybaczymy, to zasypiamy z "bombą" pod poduszką. Wymuszanie na sobie zapomnienia o sprawie tylko odracza ostateczną rozprawę z samym sobą. Raz za czas coś będzie przypominało nam o zdarzeniu z przeszłości, znowu będzie nas bolało to, o czym tak skrupulatnie próbowaliśmy zapomnieć. To, że ktoś/coś nam tej "bomby" nie zdetonuje przecież wcale nie musi zależeć od naszej woli.

A co wtedy gdy sumienie dręczy do tego stopnia, że nie da się zapomnieć? Stanie się niewolnikiem przeszłości może być mieć bardzo poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego. Bycie okrutnym dla samego siebie, dręczenie się w skrajnych przypadkach może prowadzić do załamania nerwowego a nawet do samobójstwa. Przecież nie trzeba płacić za jeden zły uczynek całym życiem.

Pogodzenie się z samym sobą to jednocześnie wyciągnięcie wniosków i chęć budowania na tej wiedzy lepszego jutra. Owszem, przyjemniej jest się uczyć na czyichś błędach i doświadczeniach, ale z mądrości płynącej z własnych wpadek też trzeba korzystać.

"Lepsze jutro zależy od dziś"
/autora nie pamiętam/

PS. Suplement do tematu:  
ks. Marek Dziewiecki

wtorek, 21 września 2010

Dwugarbna sinusoida - harmoniczne

Niedawno pisałem o tym, że buduję sobie generator- falomierz GDO. W zasadzie skończyłem część elektroniczną. Jak wykonam odpowiednią skalę i cewki to może zamieszczę tu jakieś symboliczne foto. Generator działa. Oczywiście nie obyło się bez dodatkowych atrakcji w postaci wymiany niektórych elementów na inne, małych zmian w układzie elektrycznym generatora. Oto one:

1. Zamiast diody pojemnościowej BB204 (bardzo dobrej z resztą) wykorzystałem kondensator strojeniowy z chińskiego radiobudzika 10-70pF + 10-150pF. Zakres strojenia jest szerszy, a przez taką zmianę uniezależniłem się od napięcia zasilania - częstotliwość przynajmniej teoretycznie od niego nie zależy.

2. Tranzystor Q02 jest typu BF414 a nie jak w oryginale BF324. Tego drugiego jakoś nie znalazłem. Próbowałem z BF314 ze starej głowicy UKF, ale układ nie działał wcale.

3. Rezystor R10 (56k) został usunięty. Kondensator filtrujący napięcie z detektora rozładowuje się wystarczająco dobrze przez tranzystor Q04.

4. Mój falomierz jest zasilany z zasilacza. Bateria 6F22 niestety nie zmieściła się w obudowie KM-37B razem z VU-metrem magnetofonowym Mera.

Tyle by było zmian. Generator wytwarza przebieg sinusoidalny, ale na wyższych zakresach (powyżej ok. 35MHz). Mam problem z harmonicznymi sygnału podstawowego. W rezultacie na niektórych zakresach widmo tego co można dostać na wyjściowym BNC jest raczej nieciekawe:


Analizę widmową wykonałem oscyloskopem DSO Rigol DS1052. Nie jest to jakiś wielki problem, bo mój miernik częstotliwości Zopan PFL-28A na harmoniczną nie reaguje (?!?). Po zbadaniu tego co wstępuje na zaciskach sprzężonego z generatorem obwodu LC stwierdziłem, że harmoniczna została "wycięta". Możliwe, że to dlatego GDO nie ma filtra wyjściowego, jaki znajdziemy w każdym generatorze stacjonarnym.

poniedziałek, 20 września 2010

Waga gestu

Zwykły uścisk dłoni, zwykłe przytulenie, zwykłe buziaki... Czy są takie zwykłe? Otóż nie, choć wydaje mi się, że często wykonujemy gesty nie zastanawiając się co one tak na prawdę znaczą. Czasem  po prostu wykonujemy jakiś gest, bo inni tak robią. To jest akurat zwykłe małpowanie...

Z bardzo ciekawym i zarazem kontrowersyjnym podejściem do ściskania się przy powitaniach i pożegnaniach spotkałem się końcem zeszłego tygodnia. Pewna osoba, z którą łączy mnie dość serdeczna znajomość stwierdziła, że robi to "z mojej inicjatywy". Czy to jest jakaś łaska dla mnie? Nie ściskałem się z tym kimś w myślach, on tam był, brał w tym udział, też się ściskał. (Dla ścisłości powiem, że to kobieta) Nic nie przemawiało za tym, że ta osoba robi to przeciw swojej woli. Więc o co chodzi? Nabijamy "puste" uściski? Powiedziałem temu komuś, że jak mamy się ściskać dla samego ściskania to nie jest to nigdzie napisane, że w ogóle musimy to robić. Mocny argument zadziałał, choć przyznam, że miłe to wcale nie było...

Podobnie jest z podawaniem ręki. Gest, który ma oznaczać pokój często jest jedynie zwykłym przywitaniem, a potem jest już tylko proza życia... Dlaczego tak trudno docenić wagę gestu?

Przypomniał mi się taki cytat:

"Jeśli Wasze miłosne gesty
mają w sobie za mało miłości,
nie wińcie za to gestów,
ale samych siebie 
i wasze uczucia"
/Dino Semplici/

"Miłosne" nie pasuje do wszystkich przypadków, ale dobrze widać, że gesty mają wynikać z czegoś głębszego a nie z samych siebie.

środa, 15 września 2010

Hiszpańskie KF

Poszukując schematu generatora GDO trafiłem na dość ciekawą stronę hiszpańskiego krótkofalowca EA4NH. Znalazłem tam kompletną dokumentację dość ciekawego rozwiązania takiego generatora. No cóż czas skończyć z półśrodkami typu "majstrowanie" generatorów na UL1202 lub tranzystorach w pajęczynie, bo znów "źródło" sygnałów w.cz. stało się potrzebne a go nie mam. W najbliższym czasie powstanie mój klon urządzenia, którego znajduje się niżej;-)

GDO konstrukcji EA4NH (źródło: http://www.ea4nh.com)
Strona zawiera opisy różnych urządzeń elektronicznych przydatnych przy budowie i uruchamianiu urządzeń radiowych. Co mnie zdziwiło, projekty są kompletne, razem z rysunkami płytek, opisami cewek - po prostu wystarczy skompletować podzespoły, zmontować i uruchomić. Oczywiście wiedza elektroniczna mile widziana - układy w.cz. są chyba najbardziej kapryśne ze wszystkich.

Link

EA4NH 73!

piątek, 10 września 2010

Alegorie

Środek artystyczny, z którym spotykamy się na co dzień. W końcu jest to taki specyficzny rodzaj przenośni. Reklamy, obrazy, fotografie... Do wszystkiego można przypasować jakiś nieoczywisty kontekst. Mamy takie zdjęcie:


Dla mnie to zwykła eurokarta 4/4 do owijania. Ale jakby się do tego dorwał jakiś szalony, to mógłby powiedzieć, że widzi jak bardzo poplątane życie człowieka itd. Coś by w tym nawet było, bo dołożenie czegoś na takiej płycie, zmontowanie - zbudowanie, nawiązanie relacji - wymaga jednak sumiennej i dokładnej pracy, poświęcenia. Zmiany wcale nie są łatwe, bo odwijanie i wyjmowanie pojedynczych drutów , zwłaszcza z mocno napchanego pakietu jest trudne a potem przecież trzeba wykonać nowe połączenia, powymieniać podzespoły z drugiej strony...

"Popełniłem" swego czasu bardzo alegoryczny obraz, tak przy okazji ostatnich urodzin mnie natchnęło pod wpływem pewnego życzenia:


Tłumaczył alegorii nie będę. Jest ich tu kilka, ale myślę, że się zorientujecie sami co oznacza który element;-)

PS. Ostatnio usłyszałem, że mimo iż wytrzeźwiałem na ciele po weselu, nadal jestem pijany duchem. Może to wina wysokiego biorytmu emocjonalnego? Nieee...! Modeli i podziałów matematycznych w życiu raczej nie uznaję, ale traktuję je jako ciekawostkę. 

wtorek, 7 września 2010

Wesele Anny i Roberta

I ja tam byłem. Miód i wino piłem... Było świetnie. Fantastyczna kapela, doskonałe jedzenie. Nowi znajomi. Po prostu wesele pełną gębą.

Poszedłem sam, ale się nie nudziłem. Nie obyło się bez tłumaczenia rodzicom wesela czemu akurat tak, no ale to było do przewidzenia. Najwyraźniej jeszcze nie widzieli o tym, co się stało. Potem już było wszystko w porządku, a nawet lepiej niż przypuszczałem.

Wszystko od samego ślubu po sam koniec poprawin odbyło się bez zakłóceń. Jestem pod wrażeniem i chylę czoła. W tym roku byłem na kilku ślubach, a w większości przypadków pojawiały się takie wpadki, że nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Pogoda trochę się zepsuła, ale przez to, że było chłodno na sali nie było usypiającej "parówki". W poprawiny na niebie pojawiły się piękne tęcze.

Wszystkiego najlepszego Młodej Parze i żeby to co tych dwoje połączyło nigdy się nie skończyło!  

Jeszcze raz wielkie dzięki za zaproszenie.


PS. Buziak dla Justyny :-*  Pozdrowienia dla niestrudzonego przedstawiciela oddziału SWAT (pol. swat;-)) - pana Józka i jego żony :-D

sobota, 4 września 2010

Tydzień z Ewangelią 2010

Od 10-18 września 2010r. odbędzie się Tydzień z Ewangelią w Bielsku - Białej. Nie ukrywam, że czekałem na niego. W każdym bądź razie, zachęcam do wzięcia udziału. O szczegółach można sobie poczytać tutaj.


Program całego TzE można sobie pobrać tutaj: Program [pdf].
Możliwe, że się tam spotkamy...;-)

środa, 1 września 2010

Pożegnanie z Oazą młodzieżową Ruchu Światło - Życie

Wszystko ma swój kres... Kres, jak kres, ale właściwie kiedy wstąpiłem do tej wspólnoty nie sądziłem, że finał będzie miał taką postać. Tak w ogóle to już od dłuższego czasu byłem z niej systematycznie usuwany, tak krok po kroku przez moderatora i jego ulubienicę. Zaczęło się od odcięcia od informacji, niby żebym ustąpił miejsca młodszym - no dobra. Na "wykop" zostałem właściwie skazany po rozejściu się z jedną z animatorek. Niby, żeby nie było skandalu, ale moim zdaniem głównie dlatego, że ktoś na mnie sukcesywnie się żalił moderatorowi. Owszem najmłodszy nie jestem, chodziłem do swojej grupy wiekowej na spotkania więc nie kapuję dlaczego komuś jeszcze przeszkadzałem...

Do publicznej wiadomości: 
NIE CHODZIŁEM NA OAZĘ DLA TEJ DZIEWCZYNY!!!

Wiele osób tak sądzi, tylko dlatego, że w ogóle tam przychodziłem. Tak wyszło, a że ten związek okazał się tragifarsą... Całe szczęście, że się tylko tak się skończyło. Gdyby fakty wypłynęły gdzieś na zewnątrz, to efekty byłyby porównywalne ze zrzuceniem napalmu na "cudowne" życie tej panny. To co można znaleźć na tym blogu to jedynie czubek góry - resztę zostawiłem dla siebie.

Czas na podsumowanie - to po kolei:

1. Hierarchia wartości się u mnie trochę zmieniła - myślę, że na lepsze. Wyciągnąłem z głębokiego marazmu moje życie religijne. Zrozumiałem jak głęboko byłem zaszyty w swojej samotności. Zacząłem doceniać obecność innych ludzi w moim życiu.

2. Formacja. Spotkania swoją drogą, ale więcej czytałem na różne tematy. Dyskusje na forum Oazy raczej były słabe, ukierunkowane względem konspektów. Takie dopasowywanie dyskusji do planu - trochę kicha. Nie boję się trudnych tematów i przedstawiania własnego zdania - czasem przypłacałem to oburzeniem innych... Z rekolekcjami nic nie wyszło, ale jak widzę po co właściwie ci ludzie na nie jeżdżą to nie żałuję.
 

3. Rok uczestnictwa w KWC. No cóż. Właściwie to jestem abstynentem, a podpisanie deklaracji przystąpienia do Krucjaty to było takie sformalizowanie mojego wyboru. Nie zostałem członkiem KWC, ale zamierzam trwać w swoim postanowieniu.
 

4. Wspólnota - chyba wreszcie zrozumiałem gdzie jest podstawowy problem w jej budowaniu, gdzie są wąskie gardła. Jak już kiedyś wspomniałem Oazy mają słuszne założenia jak cały RŚ-Ż ale zwykle wykonanie tych wspólnot jest partackie. Jak się coś sypie to zamiast to poprawić urządza się polowanie na "rozbijaczy". Fee... Ruch dalej będę popierał, polityki miejscowej Oazy: NIE!!!
 

5. Wśród osób, które poznałem w tym okresie czasu, mam mimo tych wszystkich dodatkowych atrakcji, kilku serdecznych znajomych, a nawet przyjaciół :-) Szkoda, że na Oazie tak mocno wypacza się pojęcie przyjaźni i miłości. Z resztą to widać po zachowaniu niektórych jej członków.
 

6. Jeżeli chodzi o śpiewanie: solistą dalej jestem kiepskim, ale w chórku dobrze daję sobie radę. To już koniec wspólnych "projektów" muzycznych.
 

Podczas mojej bytności namalowałem największe dzieło w moim życiu: transparent na Lednicę - gdy go malowałem idea została olana. Jak nie pojechałem tam w tym roku nagle stał się czymś ważnym...
 

Wirtuozem gry na gitarze nie byłem i nie jestem. Gram nadal dla przyjemności i nie zamierzam przestać. Na Oazie mogą grać nawet gitarowe "łamagi" byle muzyczna "cieszyła michę" i nie był to ja, ani mój brat :-P Pomysł uczenia się grania z innymi tam, na miejscu nie przetrwał interwencji moderatora...

To chyba tyle. Fajnie było, ale tylko do czasu. Pamiętam, jak mnie zachęcano, żebym wstąpił do tej wspólnoty. To koniec jakiejkolwiek współpracy. Dziękuję za wszystko i nie łaźcie do mnie z niczym drodzy Oazowicze bo... ...doskonale dajecie sobie radę beze mnie:-P

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dalekopis, terminal, Hyper Terminal

Pierwsze dwie pozycje to urządzenia a trzecia program. Co mają ze sobą wspólnego? Wszystkie trzy służą do komunikacji w systemach informatycznych. Dalekopisy wykorzystywano jako pierwsze konsole operatorskie do komputerów. Wejściem była klawiatura, wyjściem drukarka wierszowa. Tak, tak. Nie było monitorów. Komputery przy pomocy interfejsów szeregowych przyjmowały dane z dalekopisu, a potem odpowiedź była wysyłana w postaci ciągu znaków. Problem był związany z papierem, bo wszystko co operator wklepał do konsoli i co mu "odpisał" komputer było drukowane.

Dalekopis - konsola TTY (źródło: http://www.mimk.com.pl)
 Rozwój elektroniki pozwolił na zrealizowanie monitorów ekranowych w terminalach znakowych. Papier już nie był potrzebny. Interfejsem był zwykle znany z dużo późniejszych IBM PC RS-232. Z czasem pojawiło się kolorowanie tekstu, grafika.

Terminal MERA-ELZAB 7951 (źródło: http://www.kupazlomu.ovh.org)
Właściwie to Hyper Terminal znany z Windows'a robi to samo co sprzętowy terminal znakowy. Po co nam teraz takie "wynalazki"? Jak się okazuje przy uruchamianiu urządzeń mikroprocesorowych do dokładnie tego samego co dawniej. Pisząc oprogramowanie tworzymy sobie obsługę portu szeregowego polegającą na możliwości podglądnięcia co się dzieje wewnątrz urządzenia. Wydajemy polecenie z klawiatury, otrzymujemy odpowiedź w oknie terminala.

Kiedyś ktoś powiedział, że to takie nowoczesne i wspaniałe ;-) Patent jest jednak stary jak technika komputerowa.

Z drugiej strony do dziś dostęp terminalowy wykorzystuje się przy komputerach mainframe. Terminalem jest wtedy inny komputer np. laptop przyłączony do systemu za pomocą interfejsu Ethernet lub światłowodowego. W takim systemie z superkomputera może korzystać kilka osób jednocześnie. Fajnie:-) A czy wiecie, że transmisja danych po Ethernecie i światłowodach jest szeregowa? - To niestety jedyna cecha wspólna z RS'ami.

Obrazki dołożyłem, bo ktoś zwrócił mi uwagę, że post jest mało obrazowy:-)

piątek, 27 sierpnia 2010

Tecra M4 Tablet - Chłodzenie GPU

Jestem jednym z dumnych posiadaczy komputera klasy tablet dokładnie takiego jak w tytule. Dla niewtajemniczonych wspomnę, że jest to taki laptop, którego matryca ma na sobie zabudowany digityzer - matrycę dotykową współpracującą z  piórem. Tablet świetnie się spisuje jako narzędzie dla grafików, inżynierów a także biznesmenów.

I co z tą Tecrą? 
Komputer jest wyposażony w kontroler grafiki GeForce 6600TE 128MB. Jest to właściwie moduł BGA zawierający na swoim pokładzie GPU i pamięci. Do chłodzenia grafiki jest przeznaczony dodatkowy radiator z malutkim wentylatorem. Cały problem z chłodzeniem pojawia się, gdy oglądamy DVD lub pracujemy na dwóch monitorach jednocześnie. Grafikę można wtedy zagrzać do temperatury nawet ponad 90oC a wentylator na niej nie będzie pracował. Dlaczego? Przyczyną takiego stanu rzeczy jest źle rozwiązany pomiar temperatury. Wentylator grafiki jest uruchamiany, jak wyczytałem, na podstawie temperatury mostka północnego znajdującego się obok GPU. To jest najczęstsza przyczyna awarii tych komputerów wynikająca z przegrzania i uszkodzenia układu graficznego. W internecie można przeczytać o różnych metodach zapobiegania przegrzaniu przez np. podłączenie wentylatora do +5V w porcie USB. Pomysł w sumie dobry, ale wtedy, nawet przy słabym obciążeniu GPU będzie nam wył drugi wiatrak. Włączenie w szereg rezystora obniży co prawda jego prędkość obrotową, ale przy okazji wydajność.

Regulator liniowy
Rozwiązanie optymalne to regulacja prędkości wentylatora grafiki względem temperatury jej radiatora. Pod wentylator udało się wcisnąć płaski termistor 100k z dolutowanymi przewodami. Regulator ma bardzo prostą konstrukcję. Szczegóły pokazuje poniższy rysunek:

Proste, no nie? Rezystorem dodatkowym ustawiamy obroty minimalne wentylatora. Kondensator wprowadza drobną bezwładność regulatora i powoduje krótkotrwałe wymuszenie nasycenie tranzystora po włączeniu komputera. Jest potrzebny, bo przy bardzo małym napięciu zasilania wentylatora, gdy radiator jest zimny, nie zacznie się on obracać. Trzeba mu dać "kopa" na rozruch a potem będzie się powoli kręcił. Czy ciągła praca wentylatora ma sens? Oryginalnie przy w miarę jałowym stanie systemu grafika rozgrzewała się do ok. 70oC. Teraz jest jest poniżej 50oC przy normalnej pracy w granicach 60. Przy pracy na baterii grafika grzeje się słabiej, wentylator kręci się wolno. Port USB w zasadzie można wybrać dowolny. Ja wybrałem ten z tyłu, bo regulator umieściłem pod plastikową ramką napędu DVD-RW. Warto dodać przed regulatorem koralik ferrytowy na przewodach.

Inne zalety takiej modyfikacji
Jest jeszcze inna zaleta takiej zmiany. Wiąże się ona z lepszym przewietrzaniem całego chassis komputera. Wentylator CPU przestał pracować jak suszarka do włosów. Nawet gdy obydwa wentylatory pracują komputer jest bardziej cichy. Obniżyła się również temperatura HDD. Chłodzenie działa najlepiej gdy komputer jest założony do stacji dokującej - wolna przestrzeń pod spodem kadłubka. Na kolanach też działa świetnie pod warunkiem, że nie zatkamy sobie kratki nad GPU kolanem ;-)

Zaprezentowane rozwiązanie wykorzystuję od trzech miesięcy. Przy uruchamianiu trzeba mieć poskręcamy cały komputer, bo przy zdjętej pokrywie zachowuje się jak uszkodzony - sam przy swoim mało nie skończyłem z zawalem widząc kolorowe paski na ekranie, brak bootowania i żadnych reakcji ;-)