Każdy, kto posiada w domu kocioł CO dobrze wie, że okresowo trzeba z niego wybierać popiół. Nawet przy bardzo delikatnym obchodzeniu się z popiołem wszystko wokół pieca jest nim pokryte. Rok temu stwierdziłem, że do usuwania popiołu można by używać odkurzacza kominkowego, takiego z separatorem popiołu.
W niedługim czasie w Lidlu pojawiły się odkurzacze kominkowe PARKSIDE PAS 900 A1. Sprzęt został zakupiony i sprawował się nieźle, ale tylko do czasu. Jak w każdym odkurzaczu kominkowym filtry pozatykały się czasem popiołem, ale pojawił się też poważniejszy problem. Filtr workowy został wykonany z materiału, który zaczął się strzępić. Nieszczelność worka spowodowała, że filtr harmonijkowy (HEPA) szybko zarósł popiołem. Próby zorganizowania nowego oryginalnego filtra spełzły na niczym. Ostatecznie postanowiłem zobaczyć, co w sowich odkurzaczach instalują inni producenci. Poszperałem trochę w internecie i okazało się, że podobne wymiary ma odkurzacz SN131 sprzedawany przez wiele sklepów wysyłkowych. Różnica polegała głównie na zastosowanym do produkcji filtrów materiale. Postanowiłem spróbować. Filtr kupiłem, zainstalowałem i odkurzacz odzyskał swoją pierwotną funkcjonalność. Oczywiście wyczyściłem uprzednio filtr harmonijkowy.
Razem z filtrem harmonijkowym kupiłem też filtr HEPA, ale ten od SN131 różni się konstrukcją od tego do PAS 900 A1 - w wolnym czasie spróbuję go dostosować do mojego odkurzacza. Wymiary są dobre natomiast problem wynika z obecności plastikowego denka.
Wykorzystanie odkurzacza do wybierania popiołu z pieca usprawniło bardzo tą czynność. Nie dość, że trwa ona krócej, to na dodatek nie odbywa się w kłębach pyłu i o to właśnie mi chodziło.
McPix Life
"Nawet z kamieni, które znajdziesz na swojej drodze, możesz wybudować coś pięknego"
Witam na moim blogu.
sobota, 12 listopada 2016
wtorek, 25 października 2016
Reanimacja oscyloskopu C1-118A
Tym razem opowiem o urządzeniu, do którego mam duży sentyment. Oscyloskop , o którym mowa towarzyszy mi prawie od początku moich elektronicznych zainteresowań. Można by się zastanawiać, czy w czasach, kiedy normą są oscyloskopy cyfrowe, warto sobie jeszcze zaprzątać głowę tym "postradzieckim cudem techniki". Okazuje się, że tak i to nie tylko z powodu sentymentów.
Posiadany przeze mnie egzemplarz oscyloskopu C1-118A osiągnął już dawno pełnoletność. Został wyprodukowany w 1993r. Jak na oscyloskop katodowy jest urządzeniem stosunkowo niewielkim - jest to oscyloskop serwisowy, można powiedzieć przenośny. Lampa ma prostokątny ekran, a pasmo wynosi 20MHz. Nie posiada w zasadzie żadnych "bajerów". Ma jednak poważną zaletę w postaci braku wentylatorów a podczas pomiarów nie zobaczymy na ekranie aliasingu (co jest typowe dla tanich oscysloskopów cyfrowych) i dzięki lampie oscyloskopowej poświata jest normalna w porównaniu np. z Rigolem DS1052, który miał radzieckiego staruszka zastąpić (i niestety nie do końca spełnił pokładane w nim oczekiwania).
Do zlustrowania wnętrza oscyloskopu "zachęciło mnie" zjawisko występujące przy wyświetlaniu poziomych linii przy wejściach zwartych do masy i pracy dwukanałowej. Po ustawieniu ostrości linia z kanału 1 była dużo mniej ostra niż linia 2-go kanału. "Pacjenta" otworzyłem i moim oczom ukazał się obraz, który raczej nie zbyt napawał optymizmem. Co prawda nie było to moje pierwsze spotkanie z radziecką elektroniką, ale wykonanie urządzenia oceniłbym na kiepskie, miejscami nawet karygodne. Fatalnej jakości luty, przełączniki ze srebrnymi stykami, które były delikatnie mówiąc czarne i typowa baza elementowa "SDIEŁANO W CCCP".
Podstawowym problemem okazały się kondensatory elektrolityczne. Zdecydowana większość tych mniejszych była sucha jak pieprz i po zdemontowaniu nie posiadały już nawet połowy nominalnej pojemności. Większe były w nieco lepszym stanie, ale zdarzały się takie, gdzie elektrolit przeciekał przez zgrzeliny wyprowadzeń z obudową. Cóż - kondki trzeba było wymienić i tu mała uwaga: Nominały radzieckich kondensatorów elektrolitycznych niekoniecznie pasują do tych z szeregu. Przy wymianie dobieramy zbliżone wartości np. przy 50uF dajemy 47uF itd.
Przełączniki, których styki pokryły się czarnym nalotem siarczku srebra trzeba było wyczyścić. Do tego celu użyłem szczoteczki do zębów i DrukCleanera (izopropanol z dodatkami myjącymi). Do regulacji zapadek przełączników przydały się kombinerki i nieduże imadło warsztatowe.
W przełączniku podstawy czasu musiałem dokonać małej modyfikacji. Przy oryginalnej kolejności płytek ośka kiwała się powodując momentami brak styku między suwakiem a stykami płytki i dlatego zamieniłem je miejscami.
Przy demontażu nie obyło się bez przygód. Cewka na lampie oscyloskopowej ma niezbyt precyzyjne zatrzaski. Niestety jej uzwojenia podeszły pod metalowy ekran lampy i przy zdejmowaniu cewki uzwojenie zostało przecięte. Na szczęście tylko w jednym miejscu, a końce udało się znaleźć i połączyć.
Po wymianie uszkodzonych podzespołów niezbyt łatwe okazało się uruchomienie oscyloskopu. Trzeba go poskładać w całość bez obudowy i w takiej postaci uruchomić. Żeby "toto" trzymało się z grubsza kupy, płytki poukładałem na pokrywce z pudełka od butów.
Uruchomienie jest w sumie typowe. Nie można zapomnieć o wyregulowaniu napięć zasilających. Zasilaczowi trzeba najpierw dać się zagrzać, a potem ustawić napięcia za pomocą potencjometrów. Trzeba to robić w odpowiedniej kolejności po stabilizatory są między sobą zależne.
W sumie wszystkie procedury serwisowe są opisane w dokumentacji, którą producent załączył do urządzenia. Największym problemem może okazać się język, choć w internecie można znaleźć tłumaczenie (całkiem dobre!) na język polski wykonane przez SP5IMO i WX3V.
Oscyloskop po wykonaniu reanimacji działa zupełnie poprawnie. Mając okazję do zrobienia zdjęć postanowiłem uwiecznić lampę oscyloskopową. W szklanej bańce widać praktycznie wszystkie elektrody. Pamiętam jak na lekcjach fizyki w szkole profesor opowiadał o tym przyrządzie, ale kto takiej lampy nie widział na oczy miał raczej problemy z wyobrażeniem sobie jak ona wygląda i działa w praktyce. Piękna rzecz...
Posiadany przeze mnie egzemplarz oscyloskopu C1-118A osiągnął już dawno pełnoletność. Został wyprodukowany w 1993r. Jak na oscyloskop katodowy jest urządzeniem stosunkowo niewielkim - jest to oscyloskop serwisowy, można powiedzieć przenośny. Lampa ma prostokątny ekran, a pasmo wynosi 20MHz. Nie posiada w zasadzie żadnych "bajerów". Ma jednak poważną zaletę w postaci braku wentylatorów a podczas pomiarów nie zobaczymy na ekranie aliasingu (co jest typowe dla tanich oscysloskopów cyfrowych) i dzięki lampie oscyloskopowej poświata jest normalna w porównaniu np. z Rigolem DS1052, który miał radzieckiego staruszka zastąpić (i niestety nie do końca spełnił pokładane w nim oczekiwania).
Do zlustrowania wnętrza oscyloskopu "zachęciło mnie" zjawisko występujące przy wyświetlaniu poziomych linii przy wejściach zwartych do masy i pracy dwukanałowej. Po ustawieniu ostrości linia z kanału 1 była dużo mniej ostra niż linia 2-go kanału. "Pacjenta" otworzyłem i moim oczom ukazał się obraz, który raczej nie zbyt napawał optymizmem. Co prawda nie było to moje pierwsze spotkanie z radziecką elektroniką, ale wykonanie urządzenia oceniłbym na kiepskie, miejscami nawet karygodne. Fatalnej jakości luty, przełączniki ze srebrnymi stykami, które były delikatnie mówiąc czarne i typowa baza elementowa "SDIEŁANO W CCCP".
Podstawowym problemem okazały się kondensatory elektrolityczne. Zdecydowana większość tych mniejszych była sucha jak pieprz i po zdemontowaniu nie posiadały już nawet połowy nominalnej pojemności. Większe były w nieco lepszym stanie, ale zdarzały się takie, gdzie elektrolit przeciekał przez zgrzeliny wyprowadzeń z obudową. Cóż - kondki trzeba było wymienić i tu mała uwaga: Nominały radzieckich kondensatorów elektrolitycznych niekoniecznie pasują do tych z szeregu. Przy wymianie dobieramy zbliżone wartości np. przy 50uF dajemy 47uF itd.
Przełączniki, których styki pokryły się czarnym nalotem siarczku srebra trzeba było wyczyścić. Do tego celu użyłem szczoteczki do zębów i DrukCleanera (izopropanol z dodatkami myjącymi). Do regulacji zapadek przełączników przydały się kombinerki i nieduże imadło warsztatowe.
W przełączniku podstawy czasu musiałem dokonać małej modyfikacji. Przy oryginalnej kolejności płytek ośka kiwała się powodując momentami brak styku między suwakiem a stykami płytki i dlatego zamieniłem je miejscami.
Przy demontażu nie obyło się bez przygód. Cewka na lampie oscyloskopowej ma niezbyt precyzyjne zatrzaski. Niestety jej uzwojenia podeszły pod metalowy ekran lampy i przy zdejmowaniu cewki uzwojenie zostało przecięte. Na szczęście tylko w jednym miejscu, a końce udało się znaleźć i połączyć.
Po wymianie uszkodzonych podzespołów niezbyt łatwe okazało się uruchomienie oscyloskopu. Trzeba go poskładać w całość bez obudowy i w takiej postaci uruchomić. Żeby "toto" trzymało się z grubsza kupy, płytki poukładałem na pokrywce z pudełka od butów.
Uruchomienie jest w sumie typowe. Nie można zapomnieć o wyregulowaniu napięć zasilających. Zasilaczowi trzeba najpierw dać się zagrzać, a potem ustawić napięcia za pomocą potencjometrów. Trzeba to robić w odpowiedniej kolejności po stabilizatory są między sobą zależne.
W sumie wszystkie procedury serwisowe są opisane w dokumentacji, którą producent załączył do urządzenia. Największym problemem może okazać się język, choć w internecie można znaleźć tłumaczenie (całkiem dobre!) na język polski wykonane przez SP5IMO i WX3V.
Oscyloskop po wykonaniu reanimacji działa zupełnie poprawnie. Mając okazję do zrobienia zdjęć postanowiłem uwiecznić lampę oscyloskopową. W szklanej bańce widać praktycznie wszystkie elektrody. Pamiętam jak na lekcjach fizyki w szkole profesor opowiadał o tym przyrządzie, ale kto takiej lampy nie widział na oczy miał raczej problemy z wyobrażeniem sobie jak ona wygląda i działa w praktyce. Piękna rzecz...
Subskrybuj:
Posty (Atom)