Witam na moim blogu.

Życzę przyjemnego wertowania moich przemyśleń. Zapraszam do komentowania.

czwartek, 29 lipca 2010

Szkoła średnia i co dalej?

Wiem, wiem mamy wakacje. Tym bardziej zdziwił mnie temat założony na pewnym forum. Zdziwił, ale popieram postawę autora tego tematu. To, że zastanawia się nad tym co będzie robił po szkole średniej i po maturze bardzo dobrze o nim świadczy. Nie czeka z wyborem drogi życiowej do momentu, gdy zaczną go "cisnąć" terminy wyboru przedmiotów na egzamin dojrzałości. Ja obserwując swoich znajomych, jak widziałem, że wybierali takie czy inne przedmioty tylko dlatego, że im się takie podobają, a poziom matury tylko ze względu na stopień trudności, dziwiłem im się. Przecież od tych paru egzaminów zależy to co będą robić w życiu!

Dlaczego tak to wygląda? Jak się zdaje maturę, dla zdawania matury to tak jest. Klapeczki na oczach, bo to przecież matura, egzamin dojrzałości. Trochę ambicji życiowej i spojrzenie w dalszej perspektywie nie zaszkodzi. Bo potem co? Jeśli ktoś jest po np. technikum to ma zawód i może szukać pracy. Jeśli ten ktoś jest po LO to ma problem, bo nie ma zawodu i powinien iść na studia lub do policealnej szkoły zawodowej. I tu pojawia się kłopot wyboru dalszej drogi życiowej. Trzeba coś z sobą zrobić.

Gdy się wybiera studia, to trzeba pomyśleć o tym, jakie przedmioty będzie trzeba zdawać na maturze. Szkoda, że niektórzy robią dokładnie na odwrót: najpierw matura a potem szukanie uczelni - absurd. Potem... to zaczyna się dramat, bo tu jakiegoś przedmiotu brakło, punktów mało itd. "Nie przyjmą mnie tam gdzie chcę." "Gdzie mnie przyjmą?" "Co mam robić?"

Wybieranie jakiegoś kierunku studiów z konieczności nie jest moim zdaniem dobre. Żadna to przyjemność, gdy się studiuje coś z powinności  a nie z ochoty. Studiowanie czegoś co nas nie interesuje przyprawia tylko o frustrację i niepotrzebny stres. Można przecież wybrać sobie taki kierunek, który nas interesuje z jakiegoś powodu. Nie warto brać za jedyny argument wyboru prawdopodobieństwa zatrudnienia w danym zawodzie. Uszczęśliwianie siebie na siłę na prawdę do niczego dobrego nie prowadzi.

Więc jeśli czujesz oddech zbliżającej się matury to masz jeszcze dużo czasu na dokonanie wyboru tego, co będziesz robić w życiu. Nie ma sensu tego odkładać na później. Takiego wyboru najlepiej dokonać w spokoju.

wtorek, 27 lipca 2010

Mały Książę

Książka stara jak świat. Napisał ją Antoine de Saint-Exupery, a pierwszy raz została wydana bodaj w 1947r. Można by rzec, że to bajeczka dla dzieci, ale pokażcie mi drugą taką pozycję, która tak pięknie opowiada o przyjaźni. Ukazuje ona też prawdę o zagonionym świecie, w którym jest coraz mniej czasu na cokolwiek poza pracą i innymi obowiązkami. Czy to książka tylko dla dzieci? Otóż nie!

"Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi. Choć niewielu z nich o tym pamięta"
/ Antoine de Saint-Exupery/

Czasem okazuje się, że nie doceniamy tego co w naszym życiu jest dobre. To co sprawia, że jesteśmy smutni przesłania nam całą resztę. Mały Książę poczuł się oszukiwany i wykorzystywany przez różę i zdecydował się odejść ze swojej małej planety. Był zbyt mały, żeby zrozumieć jak wielkim skarbem ona dla niego jest. Zwiedził kawał świata (7 planet), a jej wyjątkowość docenił dopiero, po tym jak na Ziemi znalazł cały ogród innych róż. Niby takich samych jak ta jedna, ale żadna z nich nie była tą samą różą z planety B-612, gdzie mieszkał. Dlaczego zaczął tęsknić?


Odpowiedzi udziela jednoznacznie lis, którego nieopodal poznał. Chciał, aby Mały Książę go oswoił. To może się wydawać dziwne, bo oswajanie kojarzy się tylko ze zwierzakami, ale tu chodzi o przyzwyczajenie kogoś do swojej obecności i przywiązanie się do niego. Do dziś bardzo popularny jest cytat:

"Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę."

pojawiający się w różnych książeczkach z cytatami i  nie tylko. Tak czy inaczej gdy pojawiamy się w życiu innych ludzi zawsze zostawiamy po sobie jakiś ślad...


"Niektórzy ludzie pojawiają się
w naszym życiu i szybko odchodzą,
Niektórzy ludzie pojawiają się
i zostawiają ślady w naszych sercach,
A MY już nigdy nie będziemy tacy sami"

PS1. Pozdrowienia dla Kamili, która to napisała, gdziekolwiek teraz jest :-*
PS2. Jeśli ktoś jeszcze tej książeczki nie czytał to nie musi iść do biblioteki. Tu jest cała w przekładzie Jana Szwykowskiego:-)

niedziela, 25 lipca 2010

Prawie jak wspólnota

Wspólnota... Słownik języka polskiego PWN podaje znacznie tego słowa jako odznaczanie się wspólnymi cechami, wspólne posiadanie lub przeżywanie czegoś. Inne znaczenie wspólnoty  to coś, co łączy, zespala. W sensie relacji między ludzkich jest to grupa osób związana wspólnym pochodzeniem, wspólną kulturą lub wspólnymi interesami, wspólną własnością często realizowanym celami.

Tyle by było teorii, bo to co przyniosła rzeczywistość, to przeszło moje najgorsze oczekiwania. Dosłownie jak w reklamie "Prawie robi dużą różnicę". Jak grupa osób, które uważają się za wspólnotę może się zdobywać na działanie z odgórnym wykluczeniem niektórych osób, które są ogólnie uważane za członków tej wspólnoty?

Najwyraźniej tak można robić, bo u nas ostatnio jest to nagminne. Starszych oazowiczów przecież lepiej nie zapraszać na żadne imprezy i zabawy. Bo co powiedzą młodsi, ci którzy dopiero weszli do wspólnoty? Cały szkopuł polega na tym, że starsi byli tam wcześniej. Teraz skoro są starsi to można ich „kopnąć w tyłek”, bo przeszkadzają. Chciałbym tutaj przypomnieć do kogo przylatują ci młodzi jak czegoś potrzebują, maja problemy itd. Właśnie do tych starych, beznadziejnych, którzy podobno straszą najmłodszych oazowiczów. Inna sprawa, to fakt, że kiedy trzeba coś zrobić, to wtedy jakoś dziwnie ubywa tych młodszych oazowiczów, a na „polu walki” często zostają jedynie starsi. Tu się nasuwa pytanie: Czy to oznacza, że starsi są do roboty, a młodzi do przyjemności?

Jak widzę to, co wyprawia nasze animatorstwo pod kierunkiem moderatora, to nie mam złudzeń, że ta wspólnota się mocno stacza, skoro jej włodarze tylko rządzą, a nie patrzą na to jak to wygląda z różnych stron. Ktoś tu kiedyś szukał potencjalnych „rozbijaczy” wspólnoty. Ja dziś mogę śmiało stwierdzić, że ci co urządzili przysłowiowe „polowanie na czarownice” najlepiej przyczyniają się do jej dezintegracji. Życzę im wszystkiego dobrego. Ja się chyba wypiszę z tego „bagienka”.

Pojutrze Dzień Wspólnoty turnusu II. Po tym wszystkim co mnie spotkało nie widzę sensu, żeby się pokazywać w "Pawle" . Jeszcze by się ktoś obraził :-P

piątek, 23 lipca 2010

Mój OpenSolaris

Minął miesiąc od kiedy zdecydowałem się na instalację drugiego systemu operacyjnego na swoim laptopie. Skąd Solaris? O tym systemie dowiedziałem się przypadkiem przeglądając stronę Sun'a. Wtedy interesowały mnie przede wszystkim komputery z architekturą SPARC (R). Z czasem okazało się, że przeciętny właściciel komputera IBM-PC zawdzięcza tej firmie bardzo wiele. Java to w końcu wynalazek Sun'a. Wiele osób używa zamiast pakietu Office Microsoft'u OpenOffice'a - to też produkt Sun'a.

Będąc jeszcze studentem studiów inżynierskich zainteresowałem się ich systemem UNIX'owym Solaris 10. Był wtedy dostępny za darmo, tyle że bez wsparcia technicznego producenta. Ściągałem to chyba tydzień, a potem okazało się, że nie mam sprzętu na którym by to chodziło. Niewtajemniczonym mogę powiedzieć, że lista kompatybilnego sprzętu jest znacznie krótsza, niż w przypadku Windows'a XP.

Alternatywą dla "masakrowania" dysku ciągłymi zmianami partycji okazał się emulator Oracle VirtualBOX. Maszyna wirtualna miała jednak pewne ograniczenia. Komputer musiał "uciągnąć" dwa systemy operacyjne jednocześnie: hosta i gościa. Laptop pracował jak suszarka - Pentium M 2GHz przy 100% wykorzystania się trochę grzeje.

Miałem zainstalowanego Solaris'a 10 ale z powodu słabego dostosowania do użytkowania z polskim językiem (brak polskich znaków diakrytycznych) dałem sobie z nim spokój. Po przejęciu przez Oracle Sun'a przeglądałem ich serwis informacyjny i natrafiłem na OpenSolaris'a 2009.06. Solaris 10 był już wtedy dostępny jedynie w 90-dniowej wersji testowej. Skoro miałem VirtualBox'a to nie szkodziło mi postawienie sobie następnego "wirtualnego komputera". Wszystko w tym działało normalnie za wyjątkiem dźwięku i komunikatora Pidgin.

Wpadłem na pomysł postawienia sobie takiego systemu w realu. System plików ZFS instalator zrobił sobie sam po wykombinowaniu dla OpenSolaris'a 10GB partycji. Gdyby ktoś próbował zrobić coś takiego, to partycja ma się zaczynać od cylindra nr 0 dysku. Inaczej system się nie zabutuje. Norton Partition Magic pozwala to zrobić w sposób bardzo prosty i przyjemny :-)

Przy instalowaniu systemu nie wpisujcie nowego użytkownika. Wprowadźcie tylko hasło dla super-user'a root. Potem są problemy z logowaniem jako root. Jak będziecie chcieli nowe konto, to sobie złożycie z poziomu systemu. Polską klawiaturę programisty ustawia się metodami "operacyjnymi" według tego co napisali tutaj. Polskie znaki działają normalnie, z resztą ten post powstał pod tym systemem.

Pidgin 2.5.5 nie działał. Prawdę mówiąc chyba miesiąc się męczyłem z kompilacją wersji 2.6.4 na OpenSolaris'a zanim się udało go zainstalować. Udało mi się to zrobić wg recepty zaczerpniętej stąd. To działa, ale trzeba się trochę napocić z instalacją bibliotek do kompilatora gcc.

Mój OpenSolaris wygląda mniej więcej tak:
Ostatnio coraz częściej loguję się do tego systemu zamiast do Windowsa. Szkoda, że nie działa pod nim digityzer mojego tabletu Tecra M4:-( Jako system na biurko powinien się sprawdzić. Polecam do wypróbowania!

czwartek, 22 lipca 2010

Ostrożnie ze słowem „kocham”...

Może was dziwić, po co ktoś taki jak ja porusza ten temat. Przeglądając nie tak dawno pewne forum, znalazłem wypowiedź jakiegoś chłopaka, który po tym jak powiedział swojej dziewczynie, że ją kocha zauważył, jak wielkie zmiany wywarło to na jego związku. Podobno był to początek jego końca, bo ona przestała się zupełnie angażować.

Jak to właściwie jest z tym magicznym słowem „kocham”? W codziennym życiu pada ono bardzo często. Ja bym się pokusił o stwierdzenie, że nawet za często. Zdarza się, że jest ono wypowiadane dla żartów i przy wygłupach, jakby nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Tak nie powinno być, bo wtedy traci ono na swoim wyjątkowym znaczeniu.

Nie każdy moment jest dobry, aby powiedzieć tej jedynej osobie, że się ją kocha. W naturze człowieka jest zapisana chęć posiadania – nawet drugiego człowieka. Takie wyznanie, w nieodpowiednim momencie może doprowadzić do wygaśnięcia miłości w tej drugiej osobie. Zapytacie dlaczego, przecież ona wiedziała o tym wszystkim bez wyznawania czegokolwiek. I tu jest właśnie szkopuł, że jeżeli w drugim człowieku uczucia są jeszcze zbyt słabe, to może się poczuć osaczony. Może odnieść wrażenie, że Ty wyznając, że kochasz, uzurpujesz sobie do tej osoby prawo do jej posiadania. Ona zacznie się bronić i z czasem wszystko co było między wami stanie się historią, bez względu na to jakie to było.

Jest jeszcze druga „zła opcja”. Osoba, której powiedziałeś/-łaś, że ją kochasz stwierdziła, że już Cię „ma” i nie musi się już starać o twoje względy. Inicjatywa wygasła i nie trzeba tłumaczyć co dalej... Po prostu koniec. Szczęśliwy posiadacz najprawdopodobniej pójdzie sobie szukać względów tam, gdzie będzie musiał się trochę „postarać”.

Dobrej recepty na wybranie momentu wyznania niestety nie ma. Najlepiej by było gdyby obie osoby powiedziały sobie jednocześnie, że się kochają. Jak wyczuć odpowiedni czas? Tego nikt nie wie. Zbyt długie zwlekanie też może się skończyć źle, bo któreś z dwojga może w końcu stracić cierpliwość i pójść sobie szukać szczęścia gdzie indziej... Z drugiej strony, jeśli twoja bratnia dusza będzie Cię na prawdę kochała, szczerze wierzyła w twoją dobrą wolę i będzie Ci ufać, to nie wykorzysta twojego wyznania przeciwko Tobie.

Wszystkiego dobrego wszystkim gołąbkom:-)


PS. Dla lubiących czytać polecam książkę ks. Mieczysława Malińskiego Zanim powiesz kocham. Pod tym linkiem cała jest dostępna on-line.

Dlaczego Oaza jest uważana za "sektę" skoro nią nie jest?

To pytanie powraca przynajmniej raz każdego roku. Zwykle pojawia się, gdy z Oazą zetknie się ktoś, kto nie miał wcześniej żadnej styczności z Ruchem Światło - Życie, albo jest zupełnie na bakier ze sprawami swojej wiary. Nie chciałbym tutaj oczywiście urazić tych, którzy to czytają, a są innego wyznania.

Po pierwsze, to Ruch Światło - Życie wywodzi się bezpośrednio z Kościoła Katolickiego. Został założony przez ks. Franciszka Blachnickiego jako ruch odnowy kościoła. Założenia ruchu oazowego są oparte na postanowieniach Soboru Watykańskiego II i nie stoją w sprzeczności z nauką Kościoła. Jeśli kogoś interesują szczegóły to proponuję zajrzeć tutaj Link.


Po drugie w naszym kochanym kraju dominuje przekonanie, że praktykowanie wiary ma być ciche, patetyczne, a często jest sprowadzane do odklepywania regułek. Nie ma się co dziwić, że oazowicze chwalący Pana za pomocą muzyki, śpiewów a czasem nawet tańca (tak też można!) są postrzegani za religijnych świrów tylko dlatego, że nie przystają do starych standardów. Wiara ma żyć, a nie opierać się jedynie na odstaniu niedzielnej Mszy, na której niektórzy ludzie zachowują się się jak na przedstawieniu teatralnym - nie uczestniczą we Mszy, a jedynie cierpliwie czekają aż się skończy, żeby obowiązek został dopełniony.
Wiem, że w niektórych sektach odprawia się rytualne śpiewy i tańce, ale żeby z tego powodu kwalifikować Oazę jako sektę?

Trzecia sprawa, to traktowanie pojedynczych incydentów za, niczym nie popartą, normę. Każdy jest człowiekiem i popełnia błędy. Dominuje niestety przekonanie, że jeżeli ktoś mający jakikolwiek związek z Ruchem Ś-Ż zrobił coś złego, to cały Ruch też jest zły. Fakt, iż wiele osób po formacji oazowej zachowuje się gorzej od osób, które jej nie przeszły nie jest jeszcze argumentem, żeby o całym tym dziele odnowy Kościoła mówić źle. Wszędzie zdarzają się "czarne owce", nie wrzucajmy od razu wszystkich do jednego worka.

Kolejny problem to tzw. "kliczkowość" Oazy. To akurat znam z autopsji i okazuje się, że lokalne Oazy mają tendencję do zamykania się w swoich gronach. Czasem bardzo trudno jest "zainstalować się" w takiej wspólnocie, bo jak wytłumaczyć fakt, iż oni cię chcą przyjąć, a jednocześnie do niczego cię nie dopuszczają. Trudno jest sobie na początku znaleźć miejsce. I to się powinno zmienić. Skoro wspólnota zachowuje się, jakby miała coś do ukrycia przed światem zewnętrznym, to potem rodzą się różne głupie opinie na jej temat.

Rzeczą, która mi się nie podoba jest dewaluacja niektórych wartości głoszonych przez Ruch Światło - Życie, mająca swoje źródło w nieprzestrzeganiu zasad, które są narzucone przez założenia samego ruchu i powinny obowiązywać. Mały przykład: Na spotkania w grupach przychodzi pewna ustalona grupa osób. Gdy zbliżają się wakacje, nagle cały tabun innych przypomina sobie o Oazie, że można by sobie pojechać na rekolekcje i spotkać się ze znajomymi. Przychodzą po karty i nie ważne, że w całym roku formacyjnym byli na jednym, dwóch spotkaniach... Animator podpisze kartę i jest OK (sic! sic! sic!) Rekolekcje zaczyna się traktować jak kolonie wypoczynkowe... Bez komentarza po prostu!

Podsumowując to wszystko co napisałem wyżej: nie bójcie się posłać kogokolwiek na Oazę. Jaka jest lokalna wspólnota oazowa możecie ocenić dopiero po obejrzeniu wszystkiego "od kuchni". To na prawdę nie jest żadna "sekta", a to, że wielu Oazom brakuje dużo do doskonałości to inna bajka.

środa, 21 lipca 2010

Oblatywanie Fox'a

Każdy model to musi przejść. Wiem, wiem. Najlepiej wyglądają do czasu, puki są nowe i nie ma na nich żadnych śladów użytkowania. Oblatywanie zazwyczaj jest procedurą dość drastyczną, bo wtedy ukazują się wszystkie wady modelu. Moje pierwsze obloty w życiu pamiętam najlepiej. To był szybowiec IMPALA w klasie A1/F1A. Pierwszy lot skończył się kretem i złamaniem belki kadłuba... Potem miałem Pelikana RC (klasa F3C). Fajnie to latało, do momentu kraksy z drzewem. Mimo wyremontowania już więcej nie wzbił się w powietrze, bo jakoś nigdy po naprawie nie miałem czasu go "uzbroić" w elektronikę.

Teraz jest Fox. A z Fox'em było tak:

W instrukcji od tego szybowca jest napisane, że baterię mocuje się razem z regulatorem za silnikiem. Po pierwszym rzucie "z ręki" okazało się, że szybowiec strasznie wali się na nos. Jak to dobrze, że jest ster wysokości, bo model można ratować :-). Po kilku próbach okazało się, że bateria ma być przesunięta w stronę skrzydła o 2-2.5cm. Wtedy nawet bez ingerencji "obsługi naziemnej" model sunie sobie spokojnie w powietrzu. W ten sposób można by nim wylądować bez problemu na kółku. A, że oblatywałem na czyimś pastwisku w obecności trzech kóz (doborowa i bardzo wyrozumiała widownia) to lądowania były raczej ślizgiem po trawce. Był jeden lot silnikowy i ciągnie nieźle, lądowanie po nawrocie było całkiem ładne.

Mimo zaliczenia 2 twardszych lądowań, właśnie z powodu złego wyważenia, nie ma żadnych strat w sprzęcie poza złamaną piastą śmigła. Pękła podczas jednej z ostatnich prób "bezsilnikowych". Ale czego się można spodziewać po plastikowej piaście od śmigła, które na łopatkach ma napisane "FRONP" zamiast "FRONT" (przypuszczam, że brakuje tam napisu "Made in China":-)). Nawet najtańsze śmigła składane w cenie do 30zł mają piasty aluminiowe (a to już jest duża różnica).

Aparatura od tego modelu jest strasznie podatna na zakłócenia od linii energetycznych. To bardzo źle, gdy regulator sam sobie załącza gaz podczas lotu, a serwa trzepią się czasem jak ogłupiałe, podczas gdy antena odbiornika jest w świetle anteny nadajnika. Nie specjalnie mi się uśmiecha wymiana na swoją wysłużoną Webrę FMSI, zwłaszcza ze względu na masę odbiornika Micro7. A może poszukać sobie innej lokalizacji do latania?

Teraz szukam nowego śmigła. Sam model wystarczyło umyć i wygląda jak nowy ;-)

wtorek, 20 lipca 2010

Nie chcę Cię znać, ale... Cię pozdrawiam

Taki mały paradoks: gdy jakaś osoba Cię unika, nie chce rozmawiać z Tobą, właściwie to robi wszystko, żeby Cię nie widzieć na oczy i nagle się okazuje, że o Tobie pamięta i Cię pozdrawia. Kiedyś uważałem to za niemożliwe. Myliłem się...

To już chyba szczyty hipokryzji, bo jak to można inaczej nazwać. Jak ktoś mówi jedno a robi drugie to widać, że ta osoba jest niekonsekwentna, a nawet, powiedziałbym, nieszczera. Gdzie się podział instynkt samozachowawczy skoro wiele osób najpierw mówi, a potem myśli. Następnie wychodzą z tego różne kłótnie, nieporozumienia itp. historie. Oczywiście wszyscy inni są wtedy źli, bo przyjęli coś za prawdę, a potem się okazało, że warta ona była tyle, co trzecia prawda górali :-P

Ludzie coraz rzadziej biorą odpowiedzialność za to co mówią i piszą. Szukać daleko nie trzeba, bo wystarczy się przyjrzeć komentarzom do artykułów np. na Onet.pl. Tam nie ma kontroli, a często padają teksty wątpliwe nawet od strony moralnej. Wolność słowa... Tyle, że jak ktoś drugiemu tym słowem robi krzywdę, to jest u nas w kraju na to ciche przyzwolenie, bo obywateli nie wolno ograniczać. Czy łamanie norm obyczajowych i moralnych ma być dozwolone z tego tytułu? Wolność przecież nie jest przepustką do czynienia zła. W tym przypadku to tak wygląda, jakby było inaczej.

Możliwe, że to ma jakieś korzenie w egoizmie, bo najczęściej osoby, o których mowa, nie biorą pod uwagę jak ich słowa wpłyną na życie innych. Krótko mówiąc, jak masz gadać dla samego gadania, to lepiej nie mów nic - będzie lepiej dla wszystkich i Ciebie samego. I rób tak jak myślisz, a w konsekwencji mówisz, jeśli chcesz być wiarygodną osobą. Nie kryj się ze zmianą zdania. Tylko krowa nie zmienia poglądów.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Aviator4 i gaz po prawej - a jednak możliwe

Otrzymałem dzisiaj model FOX'a. Jest fantastyczny. Szkoda, że pogoda się popsuła, bo przez to obloty się opóźnią. Złośliwość natury...

Jak już wspominałem w komplecie jest nadajnik Aviator4 firmy KYOSHO. Trochę mnie zwiodło logo Hype'a z przodu, ale to się wytnie. Oczywiście drążek gazu oryginalnie był po lewej, a ja tak nie lubię. Zawsze latałem z gazem po prawej w systemie tzw. "europejskim" MODE2. Dziwne, bo model jest niemiecki, aparatura też. Czyżby Niemcy woleli MODE1?


Tak czy inaczej nieobecność plomb na obudowie nadajnika skusiła mnie do jego otwarcia. Pomyślałem, że skoro Aviator'y są dostępne z MODE2 to jest jakaś "furtka" konstrukcyjna pozwalająca na taką konfigurację drążków. Wykręciłem pracowicie 6 śrubek z pokrywy i ujrzałem...

...dwa identyczne układy drążków. Wystarczyło przełożyć sprężynę grzechotki gazu z jednego drążka do drugiego, a z tego gdzie był ster wysokości wyciągnąć sprężynę z dźwignią powrotną i haczykiem ze śrubką i zamontować w drążku gdzie był gaz. I to w zasadzie wszystko. 10min. pracowitego grzebania w nadajniku i mamy MODE2. A ktoś na PWMie napisał, że tego się nie da zrobić. Jeśli ktoś ma taką aparaturę, nie pasuje mu MODE1, a nie wie jak to zmienić, to chętnie mu pomogę.

Na zdjęciach w internecie Aviator4 ma gniazdko uczeń-instruktor. Czasem jest ono zupełnie niepodłączone (jest dla proformy), a ja nie mam go wcale. Jak znajdę odpowiednie gniazdko miniDIN 4 to sobie je dorobię - FMS może się przydać.

sobota, 17 lipca 2010

Miedzy teorią a praktyką

Po przeprawie z przetwornica impulsową udało mi się wreszcie uruchomić mój impulsowy stabilizator prądu ładowania. Mimo, iż w nocie katalogowej od LM78S40 jest cały komplet wzorów do obliczania wartości elementów współpracujących z tą kostką, to okazało się, że między tym co się z nich "wykluło" a tym co wynikło z doświadczalnego ich doboru jest przepaść.

Po co zabawa w dobieranie? Jak mi to nie działało prawie wcale, to jakoś nie widziałem innego rozsądnego rozwiązania. I tak np. zamiast masywnego rezystora czujnika prądu 0.33R wylądował dwucentymetrowy odcinek srebrzanki 1mm. Absurdalne, ale z takim "opornikiem" działa dobrze. Inny przykład to kondensator oscylatora było 330nF a jest 10nF. Starzał kulą w płot po prostu!

Najpiękniejszy kwiatek to był jednak z diodą usprawniającą za dławikiem. Co ona tam robi w nocie aplikacyjnej nie wiem, wiem tylko, że w tym miejscu to jej obecność nic nie daje - mogłoby jej nie być wcale. Po co wtedy stosować dławik? Przecież on i tak nie odda energii do obciążenia, bo przez co ten prąd ma płynąć? Przez otwarty klucz przetwornicy? Bezsens! Ma być wpięta przed dławikiem!

Najwyraźniej konsekwentność nie jest najmocniejszą stroną nawet u producentów półprzewodników. Nie skończyło się kłębami dymu więc wszystko jest OK. Teraz po dokonaniu poprawek ładuję mój pakiecik. Ciekawe co z tego wyjdzie. Efekty zobaczymy za 5 godzin (zacząłem 2 godziny temu). Jak układ stabilizatora prądu zda egzamin to dobudujemy automatykę i będę miał bardzo ciekawe rozwiązanie ładowarki. A może będzie się to nadawało do akumulatorów bezobsługowych?

czwartek, 15 lipca 2010

Ludzie mówią...

A mówią, mówią... Najbardziej ich interesuje życie innych. Zawsze mnie interesowało skąd się biorą niezliczone ilości plotek, a tu proszę. Wystarczyło, że zgraja innych osób zobaczyła mój niedzielny "bieg przełajowy" w pogoni za moją "byłą" i już pół Kęt huczy na nasz temat. Jeszcze nie wiem co oni tam wykombinowali, ale najciekawsze w plotkach jest to, jak szybko domysły są traktowane jako pewniki.

Jest pewna prawidłowość, że jak dzieje się dobrze to, owszem, ploty powstają, ale jest ich raczej mało, albo wersji wydarzeń jest niewiele. Wynika to zwykle z zazdrości itd. Jak się między ludźmi dzieje źle to wtedy grono zainteresowanych rośnie i nagle ich interesuje wszystko co, gdzie i jak. Oczywiście przy niekompletności "danych" kwitnie ich tworzenie, "... bo podobno ... i ...". Teraz wszyscy będą się czuli oszukani przez nas, bo wyglądaliśmy razem jak dobrze poukładana para, a to nie do końca zgadzało się z faktami. Kto oszukał kogo?

Kiedyś, moja droga, przejmowałaś się, że będą o nas plotkować, bo jesteśmy ze sobą. Prawdziwe piekło zacznie się teraz, gdy zniszczyłaś wszystko, a swoje dokonanie chciałaś ukryć nawet przede mną. Nie potrafiłaś dogadać się ze mną po cichu, bez spojrzeń innych, a teraz nasze rozstanie będzie przedmiotem publicznych debat miejscowych plotkarzy. Ich już nie będzie obchodziło jak było na prawdę, bo "prawdę" stworzą sobie sami... Za twoją winę, będziemy cierpieli oboje, mimo iż są osoby, które wiedzą jak to wszystko wyglądało w rzeczywistości. Teraz będę musiał trochę poczekać, bo nie chcę być z nikim z żalu po Tobie.

Dlaczego wszyscy myślą, że skoro się rozmówiliśmy, to od razu powinienem przejść z wszystkim do porządku dziennego? Nie można "wykasować" z własnej pamięci tak długiego czasu "z dnia nadzień". Zawsze coś z tego zostanie, zwłaszcza, że traktowałem ją jak najważniejszą osobę w życiu i chyba przez to jest mi teraz tak bardzo źle. Zbyt dużo było pięknych chwil, myśli i czynów, a teraz już tego nie ma...

"popatrz jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma"

/Sidney Polak "Otwieram wino"/

środa, 14 lipca 2010

Czym ładować?

Mamy wakacje, czas odpoczynku. W ramach relaksu postanowiłem sobie sprawić kolejną "maszynę" do mojego hangaru. Tym razem mój wybór padł na pół-makietę szybowca akrobacyjnego MDM-1 FOX. Model jest co prawda z pianki EPP, ale co tam. Podobno lepiej znosi twarde przyziemienia od modeli o konstrukcji balsowej - to zobaczymy. Jest to z zasadzie motoszybowiec bo w nosku ma silnik bezszczotkowy ze śmigłem składanym. Żegnajcie holu i starty przez "rzut granatem"! :-)


Aparatura RC jest w zestawie. Nic w zasadzie ciekawego: 4 kanały proporcjonalne. Tylko ta wajcha od gazu po lewej stronie mnie niezbyt optymistycznie nastawia (MODE 1). Wcześniej miałem Webrę FMSI na 35MHz z gazem po prawej i będzie się trzeba nauczyć, że ogon się obsługuje prawym kciukiem. Aparatura Hype Aviator4 ma gniazdko systemu instruktor - uczeń więc może się uda to zaadaptować do FMS'a i trochę polatać na symulatorze zanim się wybiorę z modelem w pola.

Jak głosi tradycja pojawił się ten sam problem co w przypadku Webry FMSI i Signala 7FM, a mianowicie czym ładować pakiet nadajnika bez jego każdorazowego wydłubywania z obudowy. Ładowarki na 8 ogniw to chyba rarytas. Takie pakiety można ładować tylko ładowarkami procesorowymi, których koszt przekracza cenę FOX'a. Mam pakiet 9.6V 2.5Ah do nadajnika o optymalnych warunkach ładowania prądem 0.5A przez 7 godzin. Tu już nie pomoże zwykłe źródło prądowe na tranzystorach, bo jak sami wiecie przy tak dużym prądzie ładowania, tranzystor regulujący grzałby się bardzo mocno. Nie chodzi mi o budowę tranzystorowej nagrzewnicy elektrycznej.

Ładowarkę zbuduję w oparciu o przetwornicę impulsową LM78S40. Stabilizacja prądu to nie problem, bo w środku jest dodatkowy wzmacniacz operacyjny - nic tylko się prosi o wykorzystanie. Już mam policzony taki układ. Jak zadziała w praktyce to pomyślę jeszcze o automatyce zabezpieczającej przed przeładowaniem baterii - może na NE555?

A co z odbiornikiem? On jest zasilany z regulatora, a do ładowania akumulatora LiPo (7.4V 1100mAh) w komplecie dostajemy ładowarkę do ogniw LiPo z balancerem... ...na 12V DC. I tu chyba nie ma problemu, bo wystarczy mieć zasilacz 12V 1A. A może upchnąć taki zasilacz z dwukanałową ładowarką w jednej obudowie? Dobry temat na wakacje...

wtorek, 13 lipca 2010

Czas zagoi rany...

Po półtora roku bycia razem rozeszliśmy się. To nie był udany związek głównie z powodu bardzo ograniczonej szczerości jej względem mnie. Nie potrafiła się przede mną otworzyć, a z czasem stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy. O tym, że odchodzi też mi nie powiedziała. Wyjechała a potem dwa tygodnie usiłowałem się z nią skontaktować. W końcu dowiedziałem się po tym jak przydybałem ją pod kościołem i poprosiłem o rozmowę... Właściwie to nie miała mi za wiele do powiedzenia oprócz tego, że mnie przeprasza za swoje zachowanie, że twierdzi iż nie nadaje się do stałego związku, bo nie wie kiedy się otworzy na mnie i dlatego chce odejść. Właściwie to postawiła mnie przed faktem dokonanym, bez żadnej rozmowy. Nawet "dziękuję" od niej nie usłyszałem. Przed dwoma godzinami dowiedziałem się, że jej siostra wiedziała o wszystkim już dwa tygodnie temu. Bez komentarza po prostu.

"Więc powiedz, dlaczego teraz nie ma nas,
nic nie widzę w Twoich oczach, czuję tylko strach."
/Sumptuastic "Teraz już wiesz"/

Proszenie o to aby tak nie mówiła i zmieniła zdanie nie przyniosło już efektów. Powiedziała tyko, żebym się nie starał bo to i tak już bez znaczenia, że ona sobie wszystko "przemyślała".

"Przemyślała" sobie, bo ja z kolei przed jej wyjazdem nie mogłem znieść, że więcej na temat dziewczyny, z którą jestem(byłem) wie mój kolega, który studiuje z nią na jednej uczelni. Zapytałem ją wtedy kim właściwie dla niej jestem. W odpowiedzi spotkało mnie milczenie skwitowane prośbą, żebym już szedł do domu. W odpowiedzi zapytałem: "Chcesz żebym sobie poszedł, a czy chcesz żebym wrócił?". Obróciła się na pięcie i uciekła do domu.

Czy gdybym nie spytał byłoby lepiej?

Prawdopodobnie nie dowiedziałbym się jaka jest prawda o nas obojgu. Początki były obiecujące, ale jak sama stwierdziła nasz związek pogrążył się w stagnacji od jej strony. O drugiej szansie dla nas nie chciała słyszeć... Czy jak przyjdzie następny "chętny" to zrobi mu to samo? Żeby zmienić coś w swoim życiu, trzeba pracować nad sobą, a nie uciekać przed problemami.

Teraz potrzebuję czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Półtora roku, które z nią spędziłem obróciło się w niebyt tylko dlatego, że oczekiwałem od niej szczerości. O kasacji związku zadecydowała sama, jakby był tyko jej, a on był przecież nasz. Nie było dla niej ważne co się stanie ze mną i wszystkim co do niej czułem. Wszystko co włożyłem do tego związku okazało się bezwartościowe. To, że przez dwa tygodnie czekałem i błagałem Boga, żeby mi pozwolił z nią pomówić, nieprzespane noce to też jest nic? Teraz mogę powiedzieć, że byłem dla niej nikim, bo byłem i cierpliwie czekałem każdej chwili spędzonej z nią.


"Zabłądziłem wciąż Cię goniąc
Teraz nie wiem gdzie mam iść"
/Sumptuastic "Bliscy nieznajomi"/


PS. Skoro Tobie, moja droga, wcale nie zależało na mnie, to dlaczego miałaś łzy w oczach kiedy Cię żegnałem?

poniedziałek, 12 lipca 2010

Startujemy!!!

Witam serdecznie na moim blogu. Niech was nie zdziwią treści, które tu będę zamieszczał. Będą one dotyczyły bardzo różnych tematów związanych z moim życiem zawodowym, a także prywatnym. Zamierzam również poruszać tutaj problemy dotyczące etyki, wiary i życia wewnętrznego.

Spytajcie po co ja to robię? Robię to, aby się z wami podzielić swoim doświadczeniem, przeżyciami a czasem po prostu dać upust swoim emocjom. Czy to jest szczere i prawdziwe? Odpowiedzcie sobie sami! ;-)

Piotr